ŚRODA - 30.08.2017

ZAMKNIĘTY W GROBIE, ALE POBIELONYM...
Mt 23, 27-32
Jezus przemówił tymi słowami: «Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych oraz mówicie: „Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków”. Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków!»


Chyba najlepiej dzisiejszy fragment Ewangelii obrazuje przypowieść Pana Jezusa o faryzeuszu i celniku przebywającymi w świątyni. Ten pierwszy stojąc przed Bogiem na modlitwie wylicza swoje zasługi i podkreśla piękno pobożności, którą realizuje wypełniając przepisy prawa. I może nic w tym złego by nie było, bo pewnie jak wielu Żydów pościł, dawał jałmużnę, modlił się, dziękował Bogu, ale nie potrafił niestety dostrzec swoich słabości i grzechu. Nade wszystko zaś w jego postawie brakowało miłości do Boga i człowieka. Do Boga, gdyż na modlitwie wyciąga spis swoich zasług, ale nie ma tam serca, przylgnięcia do Boga i relacji z Nim. Zachowuje się jak oskarżony, który chce udowodnić sędziemu, że zasługuje na uznanie i zbawienie. Do człowieka zaś, ponieważ gardzi celnikiem stojącym za nim i donosi Bogu na niego, tym samym wywyższając siebie. Celnik zaś nie rozgląda się dookoła, nie ocenia, nie porównuje siebie do innych. Mógł przecież powiedzieć Bogu: Panie nie jest jeszcze tak źle, są gorsi ode mnie. Celnik natomiast prosi o przebaczenie. Stoi w prawdzie o sobie. Jezus konkludując stwierdza, że to właśnie on odszedł usprawiedliwiony. Wiara bez miłości jest jej karykaturą. Wiara bez miłości i osobistej więzi z Jezusem staje się formalizmem i religią. Osobiście uważam, że chrześcijaństwo jest czymś o wiele większym i głębszym niż religia. Chrześcijaństwo jest osobistą, intymną, zaangażowaną więzią i relacją z Tym, który zmartwychwstał i żyje. Z Jezusem.  Dzisiaj usłyszane słowa Pana Jezusa mobilizują nas do zdarcia maski przed Bogiem. Na zewnątrz, i to pokazujemy innym, wszystko jest ok. Może nawet gdy nas nie chwalą i nie podziwiają, to przynajmniej nie mają się do czego przyczepić. A w środku? Bałagan, złość, zazdrość, brak przebaczenia, nienawiść, złorzeczenie, itd. Teologia podpowiada nam, że nawrócenie zaczyna się od dostrzeżenia swojego grzechu. Jeżeli człowiek kreuje siebie na świętego przed Bogiem, to daje Mu sygnał, że Go nie potrzebuje, bo jest zdrowy a tylko chorzy potrzebują lekarza. Tym samym zamyka swoje serce na działanie łaski Bożej, którą nieświadomie odrzuca, gdyż jego zbawiają praktyki religijne. Tymczasem winno być odwrotnie. To co czynię jako człowiek wierzący swoje źródło powinno znaleźć w sercu, w miłości do Pana i innych ludzi. Zauważmy, że Chrystus przebacza jawnogrzesznicy, Piotrowi, Łotrowi na krzyżu, ale postawę faryzeizmu bardzo ostro piętnuje. Obłuda bowiem i hipokryzja w relacji do Boga niszczy człowieczeństwo, które nie może się rozwijać, bo na zewnątrz pięknie wygląda i pachnie, ale w środku śmierdzi i zabija. Zawsze kiedy głoszę Słowo Boże, w pierwszym rzędzie kieruję Je do siebie a potem do tych, którzy chcą Je usłyszeć i przyjąć. Tym razem jest tak samo. Wyprowadź mnie Panie z wybielonego grobu mego człowieczeństwa i postaw w gronie żyjących mocą Twojego przebaczenia. To chyba jest prawdziwe źródło wolności.

A poniżej homilia z dzisiaj do odsłuchania, Stevenage, godz. 18.30 



                                                                   



WTOREK - 29.08.2017 - MĘCZEŃSTWO ŚW. JANA CHRZCICIELA

Mk 6,17-29
Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mnie, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”. Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?” Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”. Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”. A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce. Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.


Dwie skrajnie różne postaci. Z jednej strony Herod II Antypas mieszkający w zamku odziedziczonym po swoim ojcu Herodzie I Wielkim. Macheront był potężną twierdzą nie do zdobycia, wewnątrz urządzoną z iście królewskim przepychem. Częste uczty, poczucie władzy, rządził bowiem Galileą i Pereą, życie przesiąknięte kulturą Grecji i Rzymu, trwanie w jawnym grzechu, co nie mogło podobać się Żydom. Oddalił bowiem swoją żonę a związał się z żoną swojego brata Filipa. Z drugiej zaś strony mamy Jana. Od młodych lat żyje na pustyni oddany postom, modlitwie, odziany w szaty anachorety, nosił bowiem odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny. Gdy kończy 30 lat,  zaczyna nauczać i wzywać do nawrócenia. Prawo zabraniało występować publicznie przed 30 rokiem życia. Głosi więc konieczność wewnętrznej przemiany a na znak gotowości uczynienia tego udzielał chrztu. I cóż! Ciekawe, że to właśnie osoba Jana przyciągała rzesze ludzi nad Jordan. Garnęła się do niego "Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu". Pomimo surowego stylu życia Jan emanował dobrocią i łagodnością. Jego imię znaczy tyle co, Bóg jest łaskawy. A pamiętajmy, że otrzymał je od anioła, który objawił się jego ojcu Zachariaszowi. Gdzie jest prawdziwa moc i potęga? Kto jest silniejszy? Herod odziany w miękkie szaty, czy Jan nędznie ubrany? Pomimo tego, że patrząc po ludzku Jan przegrywa umierając z polecenia Heroda, to właśnie on ostatecznie zwycięża. Nie chwieje się jak trzcina na wietrze, nie ulega wpływom otoczenia, lecz do końca wypełnia polecone mu zadanie. Ma być tym, który przygotuje drogę Mesjaszowi jako głos zapowiadający Słowo Zbawienia. Dobrze wie kim jest i nie uzurpuje sobie żadnej władzy nad ludźmi ani nie oczekuje na żadne przywileje. Sam stwierdza, że nie jest Mesjaszem: "Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów". Potrafi odejść ze sceny, gdy nadchodzi główny Bohater, Mesjasz. Nie kalkuluje i nie żałuje. Oddaje w ręce Zbawiciela tych, których zdołał zgromadzić wokół siebie. Nie tylko nie ma problemu z tym, że ma grać drugie skrzypce, ale znika całkowicie, bo wypełnił swoją misję. Jego śmierć za niezłomność i odwagę w głoszeniu prawdy jest tego potwierdzeniem. To dlatego Chrystus Pan stwierdza jednoznacznie: „Zaprawdę powiadam wam: „między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela". Ale wcześniej Jan ogłasza, wskazując na Jezusa: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata". Boże jakie to trudne. Umniejszać się, aby On wzrastał. Wskazywać zawsze na Jezusa. Nie ulegać podmuchom pochlebstw ani oskarżeń, lub kłamstw. Zejść ze sceny, gdy wypełni się swoją misję. Umieć oddać tych, których prowadzę i wydawałoby się, że ich pozyskałem dla Boga. Służyć tak, aby inni widzieli Pana a nie moje marne i kulawe człowieczeństwo. Kościele bądź w swojej postawie i posłudze jak św. Jan Chrzciciel. Nie szukaj pochlebców i nie idź na kompromisy. Bądź budowniczym drogi, po której do życia i serca człowieka przyjdzie Zbawiciel. Często jest jednak tak, że tak jak Herod czujemy niepokój i chętnie słuchamy Słowo Boże, ale niestety nic z tego nie wynika. Św. Jan Chrzciciel uczy nas jeszcze jednej ważnej sprawy. To Jezus jest Panem i Zbawicielem. To On jest Mesjaszem i Bożym Synem. To On jest Barankiem Paschalnym. Bez Niego wszystko jest puste i pozbawione sensu. Modlitwa bez głębokiej więzi z Jezusem staje się tylko pustym frazesem i bezkształtną formułką. Eucharystia bez autentycznej wiary w Jego obecność może być tylko spełnianiem niedzielnego obowiązku z lęku przed karą. Miłosierdzie bez Oblicza cierpiącego Pana w twarzy potrzebujących będzie tylko ludzką filantropią. Kościół bez Jezusa stanie się tylko organizacją partyjną lub religijną. Niestety!

Poniżej homilia z dzisiejszego wspomnienia. Letchworth, wtorek, 18.30 






PONIEDZIAŁEK - 28.08.2017

PO CO KOMU DZISIAJ LATARNIA MORSKA?
Mt 23, 13-22
Jezus przemówił tymi słowami: «Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo przemierzacie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami.
Biada wam, przewodnicy ślepi, którzy mówicie: „Kto by przysiągł na przybytek, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na złoto przybytku, ten jest związany przysięgą”. Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, złoto czy przybytek, który uświęca złoto? Dalej: „Kto by przysiągł na ołtarz, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na ofiarę, która jest na nim, ten jest związany przysięgą”. Ślepcy! Cóż bowiem jest ważniejsze, ofiara czy ołtarz, który uświęca ofiarę? Kto więc przysięga na ołtarz, przysięga na niego i na wszystko, co na nim leży. A kto przysięga na przybytek, przysięga na niego i na Tego, który w nim mieszka. A kto przysięga na niebo, przysięga na tron Boży i na Tego, który na nim zasiada».

Tak sobie myślę, że dzisiejsze teksty liturgiczne wiążą się z wczorajszym wydarzeniem mającym miejsce w Cezarei Filipowej. Więcej na ten temat można posłuchać klikając na niedzielną homilię. Tutaj przypomnijmy sobie tylko to jedno. Na gruncie cywilizacji pogańskiej, do której należała Cezarea Filipowa, gdzie panował kult bożka Pana, św. Piotr otrzymuje łaskę od Boga i proklamuje nową rzeczywistość. Wyznaje wiarę w Jezusa jako Mesjasza, Syna Bożego. Choć sam jeszcze tego nie pojmuje, ogłasza królestwo, cywilizację życia, światła, wolności i prawdy. Ogłasza wypełnienie się Bożych obietnic w Jezusie, Mesjaszu. W dzisiejszym czytaniu św. Paweł zwracając się do Tesaloniczan mówi i do nas: „Wasza wiara w Boga wszędzie dała się poznać, tak że nawet nie potrzebujemy o tym mówić. Albowiem oni sami opowiadają o nas, jakiego to przyjęcia doznaliśmy od was i jak nawróciliście się od bożków do Boga, by służyć Bogu żywemu i prawdziwemu i oczekiwać z niebios Jego Syna, którego wskrzesił z martwych, Jezusa, naszego wybawcę od nadchodzącego gniewu”. Ale czy rzeczywiście mówi to również do nas? Czy my odwróciliśmy się od naszego bożka? Tak, nawet gdyby to był tylko jeden obiekt naszego codziennego kultu. Św. Jan od Krzyża zwykł był mówić, że nie ważne jest to, czy ptak zamknięty na siedem spustów w solidnej klatce, czy przywiązany jest do niej cienką nitką. I tak nie poleci, pozostając niewolnikiem. Każdy z nas zna imię bożków, których adoruje, wychwala, pali im kadzidełka i poświęca czas każdego dnia. Nie będziemy ich tutaj wymieniać. Zachęcajmy się do tego, aby ich rozpoznawać, tropić i od nich się odwracać, aby „służyć Bogu żywemu i prawdziwemu”. Kilka dni temu słyszeliśmy jak Jozue a z nim cały naród izraelski oświadczyli: „Dalekie jest to od nas, abyśmy mieli opuścić Pana, a służyć bóstwom obcym! (...) My chcemy służyć Panu”. Chrześcijanin należy do Kościoła, który cały jest misyjny. Każdy z nas, jako uczeń Jezusa, wezwany jest do bycia Jego świadkiem. Mamy być jak latarnia morska, która mocą światła wskazuje kurs i drogę do portu statkom zmagającym się z ciemnościami nocy egzystencjalnej. A w dzisiejszej Ewangelii nasz Pan przestrzega każdą „latarnię”: „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą”. Dlaczego nie świecimy? Bo odbijamy światło, które nie ma mocy, jest nieme i głuche jak każdy bożek. Jak każdy wypełniacz serca należącego do Boga i mającego być Jego domem, tronem i świątynią. Oprócz tego Pan Jezus dodaje dzisiaj: „Kto by przysiągł na przybytek, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na złoto przybytku, ten jest związany przysięgą. Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, złoto czy przybytek, który uświęca złoto?”. W Cezarei Filipowej Chrystus oświadczył, że na Piotrze, na Skale zbuduje swój Kościół. Ten Jezusowy Przybytek jest więc wspólnotą ludzi zwołanych ze świata, aby stanowić jedno z Chrystusem na mocy wiary, której wzorem i wartownikiem jest Piotr. Co jest ważniejsze? Kościół – Przybytek czy złoto, czyli to co w Nim się znajduje i ci, którzy Go tworzą? Kościół, który jest Mistycznym Ciałem Chrystusa czy księża, którzy w nim służą. Ciało i Krew Pana czy ręce, które tobie Je podają. Przebaczenie w sakramencie pokuty czy usta wypowiadające formułę rozgrzeszenia. Łaska i Boża moc czy dłoń, która cię błogosławi? Co jest ważniejsze dla ciebie? Odszedłeś i wątpisz z powodu księdza? Wróć do Jezusa,  którego on tobie daje, ale tylko w Kościele i w jedności z Nim. Przybytek bowiem uświęca złoto a nie na odwrót! Razem, jako wspólnota, której centrum i źródłem jest Jezus, bądźmy zawsze świecącą latarnią. Gdy ja  przygasnę, Ty będziesz świecić. Gdy Ty opadniesz z sił, ja już wrócę, aby pomóc Tobie i innym. To jak? Pozdrawiam i do następnego razu. ks. cezary

XXI NIEDZIELA ZWYKŁA - 27.08.2017

Mt 16, 13-20
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: «Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?» A oni odpowiedzieli: «Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków». Jezus zapytał ich: «A wy za kogo Mnie uważacie?» Odpowiedział Szymon Piotr: «Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego». Na to Jezus mu rzekł: «Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr, czyli Opoka, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie». Wtedy surowo zabronił uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem.


Jezus czy Kościół? Kościół czy Jezus? A może Dwa w Jednym? Tak jak nie ma zmartwychwstania bez krzyża a sam krzyż bez zmartwychwstania jawi się tylko i wyłącznie jako tortura, zbrodnia, bezsens i noc. I… czy ma znaczenie to, że pytanie Jezusa, za kogo uważają Go Jego uczniowie, zostało zadane  w Cezarei Filipowej? Zapraszam. Linki poniżej. Zachęcam też do komentowania i dyskusji. Śmiało. Pozdrawiam, ks. cezary i do następnego razu. Z Panem Bogiem. Ciao! A na zdjęciu grota, w której znajdował się posążek bożka Pana....

Oraz link do audio.

ŚRODA - 23.08.2017

Mt 20, 1-16
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: „Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam”. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: „Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?” Odpowiedzieli mu: „Bo nas nikt nie najął”. Rzekł im: „Idźcie i wy do winnicy”. A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: „Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych”. Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: „Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzy znosiliśmy ciężar dnia i spiekotę”. Na to odrzekł jednemu z nich: „Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czyż nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi».


Denar, czyli opłata za dniówkę pracy niewykwalifikowanego robotnika, można rozmienić na szesnaście asów. Można też takiemu robotnikowi zapłacić więcej denarów. Ale miłości Bożej, Jego serca i zbawiania, które nam przyniósł w Jezusie Chrystusie nie można ani rozmienić na drobne, ani tym bardziej pomnożyć według zasług człowieka.  Bo Bóg miłuje zawsze na sto procent. Nigdy na dziesięć lub dziewięćdziesiąt, czy sto dwadzieścia. Czyli zawsze tak samo, niezmiennie. I dodajmy, każdego bez wyjątku. Bóg nie szufladkuje ludzi, nie ocenia i nie ruga za spóźnienie. Bóg, który przyszedł w Jezusie Chrystusie umiera, zmartwychwstaje i wyciąga rękę z darem zbawienia w stronę każdego z nas. To czy odpowiemy i przyjmiemy ów dar zależy tylko od nas. I nie jest istotne o której godzinie, czyli na jakim etapie życia, podejmiemy decyzję o pracy w Jego winnicy. Ktoś mógłby pomyśleć, że w takim razie poczekam, poużywam sobie sielskiego życia i jak już poczuję zagrożenie, albo koniec, to wpadnę na godzinkę do pracy, aby otrzymać denara tak jak ci, którzy tam harują od szóstej rano. Takie myślenie oczywiście jest wypaczeniem Ewangelii. Żyjąc poza winnicą Pana pozbawiam się tego wszystkiego, czym On pragnie mnie obdarować. I dlatego ciągnę wózek codzienności sam, albo z drugim człowiekiem, który może tyle co ja. Karmię się śmieciami tego świata a prawdziwy Pokarm mam na wyciągnięcie ręki. Szukam światła, ale wokół mnie i we mnie tylko ciemność. Chcę kochać, ale ciągle ranię. Szukam przyjaciół, ale omijam Tego, chce być ze mną i przy mnie na dobre i na złe oraz bezwarunkowo. Moja przynależność do winnicy Pana, czyli Jego królestwa tutaj, tj. Kościoła jak również Jego królestwa tam, tj. wieczności, ma być odpowiedzią miłości na Jego miłość. Co więcej, ta odpowiedź powinna być godna Tego, którego nią obdarzam. Tutaj nie ma kalkulacji. Tutaj nie ma czekania do ostatniej chwili. Tutaj jest żar serca, które nie może postąpić i wybrać inaczej, które jest niespokojne i nieutulone dopóki w Nim nie spocznie. Ci, którzy „pracują” w innych winnicach i służą innym panom już wybrali. Ale nigdy nie jest za późno, aby zmienić „pracodawcę”. U Jezusa bowiem bonusem do zapłaty jest zbawienie. Nikt inny Go nie posiada. Kto chce niech pojmuje. Przypowieść dzisiaj czytana w Kościele zapewne została skierowana w pierwszym rzędzie do Żydów, którzy są tymi pierwszymi zaproszonymi do pracy w winnicy. Nie potrafią oni zrozumieć, że Jezus głosi Dobrą Nowinę o zbawieniu wszystkich ludzi, również pogan i cudzoziemców, którzy są owymi robotnikami zaproszonymi do pracy w winnicy w drugiej czy trzeciej kolejności. To słowo Pana dociera również do Jego uczniów i do nas tutaj i teraz. Pozwólmy Bogu kochać i rozporządzać swoim majątkiem wg Jego upodobania. Nie ograniczajmy Jego dobroci i miłosierdzia. Raczej dołączmy do Jego poszukiwań. Żyją bowiem wokół nas tacy, którzy jeszcze błąkają się po świecie i nie mogą się zdecydować, albo tacy, którzy wybrali nie tę winnicę i nie tego gospodarza. Mogło być też tak, że ów gospodarz z przypowieści najmował kolejnych pracowników, gdyż ci pierwsi byli mało wydajni. Zastanówmy się jakie jest nasze chrześcijaństwo. Wydajemy owoc przynależności do Chrystusa? Pała w nas serce, gdy z Nim się spotykamy? Jesteśmy z Nim, bo nam coś obiecał czy dlatego, że Go kochamy? A jak to jest u Ciebie? 

Pozdrawiam i do następnego razu.Ciao!



Albo to samo, ale tylko do odsłuchania. Trzymajcie się.                                                                    



WTOREK - 22.08.2017 - Wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej

Łk 1,26-38
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. Wtedy odszedł od Niej anioł.

Liturgia dzisiejszego dnia przynosi nam wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej. Królowa, która jest Matką, najpierw dla Jezusa a potem dla każdego z nas. Matka, która jest Królową każdego, kto należy do Chrystusa, Jej Syna. Maryja, dziewczyna pewnie w wieku około czternastu lat, pomimo niewielkiego stażu życiowego wykazuje się ogromną dojrzałością, zaufaniem i pokorą. Słyszy od anioła zapowiedź: „Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. W odpowiedzi wypowiada bardzo skromne tak. Nie wynosi się ponad innych, lecz w cichości serca przechowuje tajemnicę o otrzymanej łasce. Co teraz? Jak to będzie? Jaka droga przed Nią? Maryja wchodzi w rzeczywistość powołania nie wiedząc o nim nic. Tak jak Abraham, uwierzyła nadziei wbrew nadziei i wyrusza w drogę, która jest wielkim znakiem zapytania. Co prawda odszedł od niej anioł, ale jest obecny Ten, którą Ją wybrał, ukształtował i powołał. To On zatroszczy się o swoje dzieło. Jest też przecież Ten, który nie tylko wskazuje drogę, ale sam nią jest, Jezus, Jej Syn a nasz Pan. Maryja stała się żywą monstrancją Jezusa Chrystusa. Wszędzie, gdzie się pojawiła, przynosiła Go człowiekowi i światu. I tak jest dzisiaj i będzie zawsze. „Poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus”, usłyszała od anioła. Jeszua, skrót od Jehoszua, to hebrajskie imię naszego Pana. Oznacza tyle, co Jahwe jest zbawieniem, czy Bóg zbawia. Tak więc to Boże zbawienie przychodzi w Jezusie a narzędziem jest Maryja. Zbawienie to dokonało się na krzyżu. Nikt z nas nie jest w stanie sobie go wysłużyć. Dlatego jedyną drogą, aby stało się ono naszym udziałem, jest przyjęcie go od Jezusa. Zróbmy to w wolności serca z Maryją i tak jak Maryja. Naszą odpowiedzią na wszystko to, co dla nas uczynił Bóg w Jezusie, jest przyjęcie daru jaki nam wysłużył. Nasz Pan pragnie objąć tym zbawieniem każdego człowieka. Bądźmy monstrancjami obecności Zbawiciela dla innych i dla świata. Droga może jest trudna, ale nie idziemy sami. Pan mieszkający w nas niech będzie naszą siłą i tarczą. Maryja zaś Pośredniczką łask i wzorem kroczenia za Panem.

Poniżej homilia z dnia do poduchy.  Serdecznie zapraszam i do następnego razu. ks. cezary

                                                                            
A tutaj można sobie po prostu odsłuchać.

XX NIEDZIELA ZWYKŁA - 20.08.2017

Mt 15, 21-28
Jezus podążył w okolice Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych stron, wołała: «Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko nękana przez złego ducha». Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: «Odpraw ją, bo krzyczy za nami». Lecz On odpowiedział: «Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela».
A ona przyszła, padła Mu do nóg i prosiła: «Panie, dopomóż mi». On jednak odparł: «Niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom». A ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołu ich panów». Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak pragniesz!» Od tej chwili jej córka była zdrowa.


I znowu nie wiem od czego rozpocząć. Liturgia Słowa z dzisiejszej niedzieli, tak jak i każdej zresztą, jest przebogata. Nie da się o wszystkim w jednym miejscu powiedzieć. Po pierwsze, będzie za długo, a po wtóre trzeba coś zostawić na inny raz. Przesłanie wszystkich trzech czytań jest przejrzyste. Uniwersalizm zbawienia. Bóg pragnie zbawienia i szczęścia dla każdego człowieka. Nawet tego, który nie należy do narodu wybranego, albo tego, który jest poganinem i czci Baala. Pan ogarnia pragnieniem zbawienia również wszystkich spoza grona Jego uczniów. A spośród chrześcijan nasz Pan nigdy nie odmawia zbawienia uwikłanym w grzech,  obojętnym, oponentom czy ogólnie rzecz ujmując wyznawcom okultyzmu. Izrael był tym narodem, od którego rozpoczęło się dzieło zbawienia i objawienia prawdy o Bogu jedynym. Naród izraelski był ukształtowany i wybrany, aby stać się nośnikiem objawienia i w konsekwencji zbawienia. Niestety, historia tego narodu naszpikowana tak wieloma bólami i cierpieniami doprowadziła do przekonania, że Bóg jest tylko ich Bogiem. Stąd odrzucanie, pogarda i przekreślanie cudzoziemców. Dzisiejszy fragment z Izajasza prawdopodobnie powstał w końcowej fazie niewoli babilońskiej. Dlatego wizja wyzwolenia i powrotu do domu napawa radością i wdzięcznością wobec Boga. Izajasz jednak prorokując,  przypomina: „Całopalenia ich (cudzoziemców) oraz ofiary będą przyjęte na moim ołtarzu, bo dom mój będzie nazwany domem modlitwy dla wszystkich narodów”. A św. Paweł w jednym zdaniu podsumuje swoją posługę i nasze powyższe rozważanie słowami: „Będąc apostołem pogan, przez cały czas chlubię się posługiwaniem swoim w nadziei, że może pobudzę do współzawodnictwa swoich rodaków i przynajmniej niektórych z nich doprowadzę do zbawienia”. A zatem Izraelu wróć, otwórz oczy i przyjmij Jezusa jako obiecanego Mesjasza i nie obrażaj się na Boga, który rozlewa dar zbawienia na wszystkie narody i każdego człowieka.  A wy, którzy nie znacie jeszcze Jezusa – uwierzcie, bo to On jest Synem Najwyższego, który umarł na krzyżu, aby dać wam nowe życie. Zmartwychwstał i żyje, abyście nie musieli się tułać bez sensu po ziemi doczesności. A wy, którzy opuściliście Jezusa, wróćcie. Nie obrażajcie się na Niego, ani na Jego Kościół i wróćcie z tych samych powodów co wyżej. Wiem, że trudno jest porzucić stare uwikłania, swoich bożków, albo zagnieżdżoną niechęć. Kobieta z dzisiejszej Ewangelii tak właśnie uczyniła. Kananejka, poganka przyszła do Jezusa. Coś musiała wiedzieć o religii żydowskiej i samym Jezusie, bo nazywa Go Synem Dawida. Znowu do tej sytuacji pasuje powiedzenie: „jak trwoga to do Boga”. Ale do kogo miała pójść? Do tej pory nikt jej nie pomógł. A ona wierzy, że Jezus ma moc i panuje nad rzeczywistością zła. Nie dlatego, że stoi czele złych duchów, ale dlatego, że jest Świętością oraz Panem życia i śmierci.  Ostatecznie Jezus uwalnia jej córkę od dręczyciela wysłuchując jej prośbę. Ponownie widzimy Boga, który łamie zasady, bo człowiek (nie ważne kim on jest) potrzebuje Jego pomocy. Tak więc, powtórzmy raz jeszcze. Jezus przynosi zbawienie każdemu bez wyjątku. Zastanawiające jest też to, dlaczego Pan zwleka z interwencją. Dlaczego kobieta kananejska musi spierać się z Jezusem i w pewnym sensie walczyć o łaskę dla dziecka. Wiele jest interpretacji tej sytuacji. A może, tak sobie myślę, w kontekście całego rozważania opartego na dzisiejszych czytaniach, Jezus chciał, aby dotarło do uczniów, świadków tego zdarzenia oraz Żydów, że Jego przyszła śmierć i przelana Krew ma obmyć serca wszystkich ludzi. „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8). Choćby taką jaką miała owa poganka? Znalazłem kiedyś opowiadanie w tekście ks. Augustyna Pelanowskiego, które rzuca kolejny promyk światła na tę kwestię. „Jeden z więźniów obozu koncentracyjnego był przed wojną piekarzem. Obok jego piekarni mieszkała żydowska uboga rodzina. Zdarzało się, że owi biedacy przychodzili po chleb. Piekarz odmawiał. Po kilku latach, w Oświęcimiu, jeden z wartowników często pałaszował kanapkę z kiełbasą i czasami rzucał mu, jak psu, niedojedzony chleb pachnący kiełbasą. Trzeba było aż obozu koncentracyjnego, by pogłębiła się nie tylko wiara, ale i hojność wysłuchiwania pozbawionego grosza człowieka”. Nie wiemy dlaczego Bóg milczy, gdy Go prosimy? Spójrzmy na nasze życie i stańmy w prawdzie o sobie samych przed Bogiem. Każde wyrządzone zło wobec drugiego człowieka blokuje przepływ łaski. Milczenie Boga może być prośbą skierowaną do nas o zmianę naszych postaw życiowych, zwłaszcza w relacji do innych. Boli? To dobrze. Ma boleć a nawet nas zawstydzić tak, jak upokorzona w pewnym sensie była kobieta kananejska. Boże przebaczenie, nawrócenie i nowy, chrześcijański styl życia odblokuje nasze serca do przyjęcia daru, o który prosimy. Albo lepiej, który Pan sam dla nas wybrał i przygotował. Ale tu znowu potrzeba zaufania, aby uwierzyć, ze Jego wybór jest bezsprzecznie dla nas najlepszy.  A jakie jest Twoje doświadczenie w tej kwestii? Zapraszam do podzielenia się. Pozdrawiam i do następnego razu. ks. cezary 

Homilia z dzisiejszej niedzieli. Letchworth, godz. 13.00 

                                                                               
A tutaj można po prostu odsłuchać.


PIĄTEK - 18.08.2017

Joz 24, 1-13
                                                          Mieć swój "Damaszek"!

Jozue zgromadził w Sychem wszystkie pokolenia Izraela. Wezwał też starszych Izraela, jego książąt, sędziów i zwierzchników, którzy się stawili przed Bogiem. Jozue przemówił wtedy do całego narodu:
«Tak mówi Pan, Bóg Izraela: Po drugiej stronie Rzeki mieszkali od starodawnych czasów wasi przodkowie: Terach, ojciec Abrahama i Nachora, którzy służyli cudzym bogom, lecz Ja wziąłem ojca waszego, Abrahama, z kraju po drugiej stronie Rzeki i przeprowadziłem go przez całą ziemię Kanaan, i rozmnożyłem ród jego, dając mu Izaaka. Izaakowi dałem Jakuba i Ezawa, Ezawowi dałem w posiadanie górę Seir; Jakub i jego synowie wyruszyli do Egiptu. Następnie powołałem Mojżesza i Aarona i ukarałem Egipt tym wszystkim, co sprawiłem pośrodku niego, a wtedy was wyprowadziłem. Ja wyprowadziłem przodków waszych z Egiptu; i przybyliście nad morze; Egipcjanie ścigali przodków waszych na rydwanach i konno aż do Morza Czerwonego. Wołali wtedy do Pana, i rozciągnął gęstą mgłę między wami i Egipcjanami, po czym sprowadził na nich morze – i przykryło ich. Widzieliście własnymi oczami, co uczyniłem w Egipcie. Potem przebywaliście długi czas na pustyni. Zaprowadziłem was później do kraju Amorytów mieszkających za Jordanem; walczyli z wami, lecz Ja wydałem ich w wasze ręce. Zajęliście wtedy ich kraj, a Ja wytraciłem ich przed wami. Również powstał Balak, syn Sippora, król Moabu, i walczył z Izraelem. Posłał też i wezwał Balaama, syna Beora, by wam złorzeczył. Lecz Ja nie chciałem słuchać Balaama; musiał on was błogosławić, a Ja wybawiłem was z jego rąk. Przeprawiliście się następnie przez Jordan i przyszliście do Jerycha. Mieszkańcy Jerycha walczyli z wami, a również Amoryci, Peryzzyci, Kananejczycy, Chittyci, Girgaszyci, Chiwwici i Jebusyci, lecz wydałem ich w wasze ręce. Wysłałem przed wami szerszenie, które wypędziły sprzed oblicza waszego dwóch królów amoryckich. Nie dokonało się to ani waszym mieczem, ani łukiem. Dałem wam ziemię, około której nie trudziliście się, i miasta, których wy nie budowaliście, a w nich zamieszkaliście. Winnice i drzewa oliwne, których nie sadziliście, dają wam dziś pożywienie».

Często zastanawiam się nad tym, dlaczego tak mało katolików uczęszcza choćby na niedzielną Eucharystię. Dlaczego nasze kościoły pustoszeją? Pewnie można by na to pytanie odpowiedzieć wymieniając tysiące przyczyn i powodów, włączając w to również kwestię nas księży, którzy sami podcinamy gałąź na której siedzimy. Ale w tym rozważaniu, w kontekście pierwszego czytania z dzisiejszej i jutrzejszej Liturgii Słowa (oba te fragmenty tworzą całość), spróbujmy dostrzec jeszcze jedną kwestię. Oto Jozue, kontynuator misji Mojżesza, gromadzi cały naród izraelski i pragnie odejść z tego świata w przekonaniu, że Izrael dotrzyma wierności Bogu i danych Mu obietnic, że nie porzuci Jego praw i nakazów oraz, że pozostanie przy Nim na zawsze.  „Panu, Bogu naszemu, chcemy służyć i głosu Jego chcemy słuchać”. Takimi słowami Izraelici zapewniają Jozuego, że nie zdradzą swojego jedynego Boga i Pana. Dlatego związuje Jozue lud przymierzem z Bogiem w miejscowości Sychem. Zanim jednak do tego doszło, Jozue przeprowadził swoich ziomków przez historię narodu wybranego. Przypomniał im wiele wydarzeń, w których Bóg okazywał się ich Panem, Stwórcą, Opiekunem, Wybawicielem oraz pełnym troski i czułości Ojcem narodu. (Przeczytaj całe dzisiejsze pierwsze czytanie). Potrzebne to było? Wręcz konieczne. Bo wtedy, gdy Bóg milczy wydaje się nam, że Go nie ma, albo że o nas zapomniał. Z łatwością znajdujemy sobie wówczas zamienniki. Zaczynamy służyć bożkom, które możemy dotknąć i poczuć, dzięki którym możemy też policzyć korzyści doczesne płynące z przyjaźni z nimi. Potrzebujemy wstrząsu i refleksji, aby wrócić i służyć Panu jedynemu. Potrzebujemy na nowo zdać sobie sprawę, że wszystko co mamy i kim jesteśmy jest nam dane i zadane jako dar i łaska Najwyższego. Dlatego Jozue w odpowiedzi na deklarację Izraelitów dorzuca: „Teraz usuńcie cudzych bogów spośród was i zwróćcie serca wasze ku Panu, Bogu Izraela”. Trudno byłoby to uczynić nie znając Pana. Dlatego myślę sobie po cichu, że wielu z nas powtarzając frazesy typu: „wierzę, ale nie potrzebuję Kościoła, Mszy św. czy modlitwy” rozmija się z prawdą. Bo gdy tego zabraknie, to serce się zamknie, wiara zgaśnie i nie będzie pragnienia, aby spotkać się z Bogiem a tym bardziej Jemu służyć. Śmiem twierdzić, że chrześcijanin, który nie przeżył osobistego „Damaszku”, nie będzie całym sercem przy Jezusie i z Jezusem. Powrót do historii Izraela jest dla nas zachętą do powrotu do naszego osobistego „Damaszku”. Mam tu na myśli to co przeżył Szaweł zmierzający do tego miasta, aby prześladować uczniów Chrystusa. W drodze spotkał zmartwychwstałego Pana i całe jego życie, tak jak i imię, obróciło się o 180 stopni. Całą swoją gorliwość zaangażował w głoszenie Chrystusa. Nigdy już więcej nie ukazał mu się Pan, ale wystarczył ten jeden raz, aby jego mocą wytrwać i oddać życie za wiarę w Mistrza. Miej swój „Damaszek”, wydarzenie z historii swojego życia, w którym doświadczyłeś Jego obecności i mocy. A może łagodnego przytulenia, lub miłosierdzia czy przebaczenia. Tak, to był On - Jezus pragnący Cię zbawić. Mówisz, że nie miałeś takiej sytuacji w życiu swoim? Wytęż wzrok i spójrz wstecz a na pewno odnajdziesz taką chwilę. Jeśli rzeczywiście nie - przyjdź do Niego takim jaki jesteś teraz, z gorącym pragnieniem spotkania i daj Panu szansę, aby cię dotknął, aby cię odnalazł. A potem… mocą tego uścisku idź, nie zapominaj i pomóż innym dać się znaleźć Jezusowi. Chyba to właśnie jest ten fundament naszej wiary, wierności, zaangażowania oraz problem  pustoszejących kościołów. A Ty co o tym myślisz? Do następnego razu. ks. cezary. 

A poniżej homilia z dnia, jak zwykle do poduchy. Stevenage, 18.30. Zapraszam, pozdrawiam. Niech Pan Wam błogosławi.   

                                                                                  
A tutaj można po prostu odsłuchać.



WTOREK - 15.08.2017 - Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny

Łk 1,39-56

W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”.
Wtedy Maryja rzekła: Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy.
Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą
wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny.
Święte jest imię Jego.
A Jego miłosierdzie na pokolenia i pokolenia
Nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia,
rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych.
Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą, Izraelem,
pomny na swe miłosierdzie.
Jak obiecał naszym ojcom
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.

Bardzo często możemy usłyszeć słowa zapewniające nas o tym, że Królestwo Boże jest w nas, że jesteśmy przyjaciółmi Jezusa i do Niego należymy, że Niebo wpisane jest w krajobraz naszego życia. Codzienność jednak bezpardonowo weryfikuje te obietnice. I nie tylko chodzi o trudności, przeciwności i cierpienia, które nas dotykają. Chodzi też o kondycję naszej duszy, o słabość i grzech, które w niej się przewalają. Niebo zdaje się oddalać albo zachodzi mgłą zwątpienia. Ale zaraz! Jezus naprawdę zmartwychwstał a Jego Matka Maryja stoi u Jego boku jako wniebowzięta. Tylko czy Ona myślała o tym Niebie w chwilach, gdy zdawało się ono tak mało realne? Najpierw ukryte, ciche i pokorne życie w Nazarecie. Potem, gdy wypowiada swoje fiat, swoje tak, niech mi się stanie według Twego słowa, zaczynają się schody. Groźba ukamienowania, nawet Józef miał wątpliwości. Ucieczka przed złością Heroda, zamknięte drzwi w Betlejem, tułaczka po Egipcie, docierające do Jej uszu opinie o Synu, że jest Belzebubem, wreszcie powalająca informacja o pojmaniu Jezusa i bólem przeszyte serce pod krzyżem. Wniebowzięcie nie jest nagrodą za piękne i wierne życie. Wniebowzięcie Maryi z ciałem i duszą jest konsekwencją wybrania i powołania. Ta bowiem, która urodziła się bez grzechu pierworodnego nie mogła ulec skażeniu. Naczynie, które przyniosło Łaskę i Zbawienie nie mogło tak po prostu zostać rozbite o kamień grobu. Nie może zabraknąć Matki u boku Syna Bożego. Jezus jest Bramą, ale Maryja pomaga nam ją otworzyć. W tę dzisiejszą Uroczystość spoglądamy na Maryję i pragniemy dołączyć do grona Jej dzieci. Co prawda, jako członkowie Kościoła już do niego należymy, ale zawsze tę przynależność możemy pogłębić i potwierdzić. Każdy z nas otrzymał na chrzcie św. zapewnienie życia wiecznego. Tak więc Niebo w pewnym sensie i w naszej sytuacji jest konsekwencją i naturalną koleją rzeczy tego kim jesteśmy. Jednak pamiętajmy, że nawet najpotężniejsze drzewo pozbawione korzeni upadnie i uschnie. Nawet najdłuższa rzeka odcięta od źródła wyschnie. Nawet najbardziej pobożny chrześcijanin bez więzi, bez relacji z Jezusem, bez pokarmu Jego Ciała i Słowa może zgasnąć i odpaść. Wniebowzięcie Maryi pokazuje i przypomina nam drogę, jej cel oraz kierunek. Niebo jest otwarte tak jak serce naszego Pana. Ale trzeba chcieć tam się dostać. Uczyńmy to tak jak Maryja i razem z Maryją.

„Ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” – tymi słowami Papież Pius XII w 1950 roku oficjalnie ogłosił Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny wraz z ciałem jako dogmat Kościoła katolickiego.

Homilia z dzisiejszej Uroczystości do odsłuchania, jak zwykle do poduchy. Pozdrawiam, ks. cezary

                                                                            
A tutaj można po prostu odsłuchać.



XIX NIEDZIELA ZWYKŁA. ROK A - 13.08.2017

Mt 14, 22-33
Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!» Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, podszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!»
Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, człowiecze małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym».

Ponieważ Liturgia Słowa dzisiejszej, XIX Niedzieli Zwykłej, przynosi nam fragment Ewangelii czytanej w ostatni wtorek, dlatego w tym rozważaniu spróbujemy uchwycić to, co Bóg mówi do nas dzisiaj w kontekście pierwszego czytania wyjętego z 1 Księgi Królewskiej. Zanim jednak to uczynimy spójrzmy przez chwilkę na wydarzenie opisane przez św. Mateusza. Oto Jezus po rozmnożeniu chleba i nakarmieniu rzeszy słuchaczy, wieczorem, gdy jest już sam udaje się na górę, aby na modlitwie spotkać się ze swoim Ojcem. Po całym dniu „zabiegania” znajduje czas aby być z Nim sam na sam. Bo miłość przynagla a jedność zobowiązuje. Popatrzmy jak często brakiem czasu lub miejsca usprawiedliwiamy się z zaniedbania naszej więzi z Bogiem. O czwartej straży nocnej czyli gdzieś tak między trzecią a szóstą o świcie, Jezus przybywa na ratunek swoim uczniom, którym polecił przeprawić się na drugi brzeg jeziora. Nasz Pan trwając na modlitwie nie traci z oczu swoich przyjaciół, nie zapomina o nich ani tym bardziej nie porzuca. Modlitwa bowiem nigdy nie alienuje od rzeczywistości dnia codziennego. Modlitwa nigdy nie oddala od drugiego człowieka i jego problemów. To raczej owa rzeczywistość zanurzona w doczesności potrafi stać się przeszkodą w drodze na górę gdzie czeka na nas Pan. Uczniowie Jezusa w dryfującej i rzucanej falami jeziora łódce są wystraszeni i na widok swego Mistrza krzyknęli z przerażenia. Piotr dołoży do tej dramatycznej sceny pytanie, które wyraża jego nieufność a Jezusa wystawia na próbę. Jeśli to Ty jesteś, pozwól… Jezus pozwala. Piotr wychodzi z łodzi i idzie ku Jezusowi, ale po kilku krokach zaczyna tonąć. Stracił z oczu Ratownika, skupił się na tym, co było wokół niego. Zwątpił, że da radę. Znowu postawił na siebie, na swoje możliwości. Ale szybko się nauczył, że bez Jezusa nie potrafi nic. Pan oczywiście wyciąga Piotra i wraca z nim do łodzi. Łódź naszego życia jest ta sama, nie zmienia się, ale uczeń Jezusa jest inny. Lekcja się przydała. I wszystko wokół jest inne, łagodne, spokojne, przemienione. Można płynąć dalej, bo Jezus jest w łodzi a burza, wiatr i sztorm ustaje. Jezus prowadzi swoich uczniów do wyznania ustami, sercem a potem życiem, że to On jest Bogiem jedynym, który zbawia i wybawia. Wzburzone może w Biblii jest symbolem sił zła. Pan uciszając morze i panując nad siłami natury pokazuje, że jest Stwórcą, Mocą i Panem. A zwrócił się do uczniów: odwagi, to ja jestem, nie bójcie się”, zapowiada i przypieczętowuje wszystko to, czego są i będą świadkami. J jestem bowiem to imię Boga, z który Jezus jest jedno.
Ta scena odkrywa przed nami nie tylko Jezusa Ratownika, ale Boga, który przynosi pokój, który wycisza zagubione i rozbite życiem, problemem albo grzechem serce człowieka. Eliasz, prorok działający w północnej części podzielonego już Królestwa Izraela musi uciekać przed żoną króla Achaba, Jezebel. Wcześniej ogromnie się jej naraził wybijając 450 proroków Baala. Nic więc dziwnego, że ta poganka chciała dopaść jednego z ostatnich wiernych Bogu proroka. Ale Eliasz ma już dość. Chce umrzeć, chce się niejako poddać, chce odejść. To już kolejna scena z jego bogatego życia, której nie będziemy teraz przytaczać. Bóg posyła anioła, karmi proroka i poleca mu udać się na Górę Horab. Tam właśnie Eliasz spotyka się z Bogiem. I o tym mówi dzisiejsze pierwsze czytanie. Boga nie było ani w wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Eliasz spotkał Boga w lekkim, łagodnym powiewie. A potem rozmowa z Bogiem, o której przeczytamy jeśli sięgniemy do 1Księgi Królewskiej. A w niej Bóg ucisza serce proroka, zapewniając go, że wszystko jest w Jego rękach, że to On jest Reżyserem i dlatego wszystko będzie w porządku. Eliasz wychodząc na spotkanie z Panem był przytłoczony, rozdygotany, trochę zrezygnowany ale też pełen pobożnej złości. Bóg ucisza jego serce, wlewa w nie pokój i zapewnienie o swoje obecności i wierności. Bóg ucisza burzę na jeziorze życiowej sytuacji Eliasza. Jego łódka posługi jako proroka choć nie zmienia się co do powołania i swej natury, może teraz płynąć dalej. Eliasz zaś może realizować swoje powołanie, może wypełnić polecone mu zadanie, gdyż pozwolił aby Pan uciszył jego serce. Na nowo zawierzył Bogu, na nowo oddał w Jego ręce ster swego życia, na nowo zdał się na Niego, na nowo pozwolił Bogu działać przez siebie. Myślę, że Piotr również tego się nauczył, ale tę wiedzę wprowadzał w życie bardzo powoli. A ja? Czasami powtarzamy polskie przysłowie, zwłaszcza proboszczowie, gdy troszkę zżymają się na swoich parafian: „jak trwoga to do Boga”. Ale dokąd, do kogo mamy iść? Szukajmy dróg do Jezusa i samego Jezusa gdy pojawi się trwoga, ale też chwila błoga. Gdy pojawi się burza, ale też gdy świeci słońce. On naprawdę tęskni za nami.

A poniżej jak zwykle homilia z dzisiejszej niedzieli - Letchworth, godz. 13.00. Zapraszam.

                                                               


PIĄTEK - 11.08.2017

Mt 16, 24-28
Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego w królestwie swoim».


Usłyszane dzisiaj słowa Jezusa zostały wypowiedziane zaraz po tym, jak Piotr wziął Pana na bok i czynił Mu wyrzuty, życząc sobie i innym, by ani cierpienie ani śmierć nie przyszły na Niego. Konsekwencją tego i fakt zmartwychwstania, czyli zwycięstwa Jezusa nad grzechem, śmiercią właśnie i szatanem. Jezus wraz z uczniami był w drodze do Jerozolimy. Było już niedaleko. Dlatego przygotowywał ich na moment krzyża opromienionego chwałą. Uczniowie wraz z Piotrem mają oczywiście swoją wizję Mesjasza, wyzwoliciela Żydów spod okupacji Rzymu. Nie rozumieją słów Chrystusa. A On zmuszony jest zgromić Piotra za to, że myśli po ludzku a nie po Bożemu. „Idź precz szatanie, bo…” Ależ to musiało zaboleć.  Skutkiem tego jest dzisiejszy fragment Ewangelii. Nie dość, że krzyż i śmierć nie ominą Jego samego, to ci, którzy zadeklarowali się być Jego uczniami pójdą taką samą drogą, albo bardzo zbliżoną. Naśladować Pana w dźwiganiu krzyża to najpierw wytrwać, nie dać się złamać i nie poddać się w realizacji i wypełnianiu Bożej woli. To być mężnym wyznawcą Chrystusa i głoszonej przez Niego Dobrej Nowiny. Świat nie tylko dzisiejszy, ale ten z wczoraj i jutra szaleje na punkcie chrześcijan. Nawet jeśli nie może ich wybić co do jednego, to chociaż sponiewierać, wyśmiać, podstawić nogę albo wsączyć zwątpienie. Dobrze, że żyjemy po drugiej stronie Golgoty. Mamy pewność zwycięstwa w Zmartwychwstałym i żyjącym Jezusie oraz Duchu, którego nam dał. Idąc codzienną drogą ku Jego Królestwu napotkamy zapewne niejedną Golgotę, na którą trzeba się będzie wdrapać, aby z niej zejść. Może nie mam racji, ale chyba nie do końca idzie o to, by oblepiać się pobożnymi znaczkami wpiętymi w klapę marynarki, albo epatować „świętymi” napisami na koszulkach. Ok, to niech też będzie, ale bardziej chyba idzie o to, aby swoją postawą, wyborami, podejściem do innych ludzi realizować autentyczne chrześcijaństwo. Żyć w duchu i duchem Ewangelii to rzeczywiście ogromne wyzwanie. I być może dlatego Jezus odwrócił się w stronę uczniów i powiedział: „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Naśladuje w tej wierności powołaniu, w realizacji woli Ojca do końca, w byciu świadkiem, w drodze na Golgotę, gdzie tylko kilka osób w całym tłumie gapiów było przychylnych Jezusowi. Naśladuje w miłowaniu i przebaczaniu, krótko mówiąc, w budowaniu Bożego Królestwa w sobie i wokół siebie. Gdy tylko spróbujemy przyjdą burze, ataki i nawałnice, ale ten dom będzie stał, bo na Skale przecież go postawimy. Kiedyś usłyszałem takie słowa: „Krzyż trzeba nieść z godnością a nie wlec go za sobą”. To ciekawe, gdyż w tym sensie naszego rozważania, krzyż bycia chrześcijaninem jest radością i wyzwoleniem dla mnie oraz tłumu gapiów, w którym znajdzie się tylko kilka przychylnych osób. A zatem głowa do góry i do przodu. Wystarczy ci mojej łaski, obiecuje Jezus!

Albo coś do posłuchania. Homilia z dnia. Pozdrawiam serdecznie ks. cezary.

                                                             

ŚRODA - 09.08.2017

Mt 25, 1-13
Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: "Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły.
Lecz o północy rozległo się wołanie: «Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!» Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną». Odpowiedziały roztropne: «Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie». Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec: te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was». Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny".


W tradycji Izraela wesela trwało siedem dni. Pierwszego dnia wieczorem druhny pozostawiwszy pannę młodą udawały się do pana młodego trzymając w rękach zapalone pochodnie. Potem wracały z nim do jego wybranki i oboje byli odprowadzani do domu pana młodego. Pochodnie nasączone oliwą paliły się tylko przez chwilę, dlatego potrzebny był zapas oliwy. To była zaszczytna funkcja podczas wesela, ale wygaszone pochodnie mogły być obrazą dla gospodarza. To zaś skutkowało wyproszeniem z wesela i zamknięciem drzwi dla spóźnionych gości. W pierwszej kolejności ta przypowieść Jezusa dotyczy zapewne Żydów i pierwszych słuchaczy Pana Jezusa. Jedni są gotowi i pełni wiary przyjmując Boga i zbawienie w Jezusie, obiecanym Mesjaszu, drudzy wręcz przeciwnie. Zauważmy, że jednakowo panny roztropne i głupie zasnęły. Życie przecież wypełnione jest wieloma treściami: praca, dom, szkoła, wypoczynek, zakupy, obiad, itp. Ale wiara i zawierzenie oraz wierność Panu nie ustaje, nie gaśnie i nie wypala się. Serce przez cały czas jest jak monstrancja Jego obecności. Dlatego w każdej chwili życia staram się być gotowym, aby wejść na ucztę, tzn. spotkać się z Panem, tzn. posiąść Jego Królestwo. Bo mam zapas oliwy, bo cały czas należę do Niego, bo w Nim pokładam nadzieję. Nawet gdy się nie modlę czy nie rozmyślam o Bożych sprawach, to On jest moim Panem, fundamentem i szczęściem. To dzięki Jezusowi pracuję, mam dom, chodzę do szkoły, wypoczywam, robię zakupy, gotuję obiad, itp. A zatem nawet gdy śpię, to serce czuwa. Pamiętam jedno wydarzenie z życia i posługi ks. Jana Bosko. Razu pewnego, gdy prowadził katechezę dla dzieci zapytał co by zrobiły, gdyby Pan Jezus właśnie w tej chwili przyszedł, aby je zabrać do nieba. Oczywiście padały różne odpowiedzi. Ktoś np. mówił, że poszedłby do spowiedzi, ktoś inny, że pomodliłby się, inny, że przeprosiłby szybko skrzywdzone osoby, ale jeden chłopiec śmiało krzyknął, że dalej grałby w piłkę. Czyż nie o to chodzi w tej przypowieści? Pozwolę sobie jeszcze na przytoczenie dzisiejszego pierwszego czytania z Ks. Ozeasza: „Na pustynię chcę ją wyprowadzić i mówić jej do serca. I będzie Mi tam uległa jak za dni swej młodości, gdy wychodziła z egipskiego kraju. I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana.” Poznać czyli posiąść, tzn. wejść w głęboką więź i jedność z Bogiem. Dajmy się zatem skusić i wyprowadzić na pustynię. Znajdźmy czas i miejsce, aby przebywać z Nim tak, by mógł mówić do naszych serc a potem poślubić nas na wieki przez naszą i Jego wierność. To chyba jest ta oliwa. Muszę sprawdzić czym wypełniona jest lampa mojego człowieczeństwa. A zatem do następnego razu. Ciao!

                                                                              

WTOREK - 08.08.2017

Mt 14, 22-36

Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już o wiele stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! To Ja jestem, nie bójcie się!» Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie, podszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, człowiecze małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym». Gdy się przeprawili, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, posłali po całej tamtejszej okolicy i znieśli do Niego wszystkich chorych, prosząc, żeby ci przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni.


Dla naszego Pana nie ma takiej przeszkody, która mogłaby uniemożliwić Mu dotarcie do nas. Żadna burza ani nawet rozszalałe morza czy oceany nie stanowią dla Niego problemu.  Problem często leży w nas, którzy nie dostrzegamy Jego obecności. Łapiemy się wszelkich możliwych sposobów aby pokonać kryzys, ale Jego nie dostrzegamy. Myślimy, że to tylko jakaś zjawa albo pobożne życzenia. Tymczasem Jezus jest realny i zawsze zdąża na czas. Nawet jeśli jest to czwarta straż czyli świt, między trzecią a szóstą godziną. Łódź naszego życia tonie zalewana falami cierpienia, niemocy czy bólu. My zaś kurczowo trzymamy w dłoniach wiosła ludzkich możliwości albo stawiamy maszt pomysłów na uciszenie burzy. Nawet dobry silnik naszej łódki niewiele tu wskóra. Trzeba nam dostrzec Jezusa i usłyszeć Go. Czy to wystarczy aby było lepiej? Jezus nieustannie nas kształtuje i hartuje, jeśli Mu na to pozwolimy, oczywiście. Dlatego, tak jak wobec Piotra, tak i wobec każdego z nas jest wymagający i zaskakujący. Nawet w takiej chwili. Dobrze. Przyjdź do Mnie. Tak. Nawet po wodzie. Myśląc, że to wszystko załatwi biegniemy, bo chcemy być uratowani i blisko Mistrza. Okazuje się, że nie potrafimy o własnych siłach przejść nawet tych parę kroków, aby objąć Pana. Brakuje nam wiary i zaufania w to, że z Nim potrafimy i damy radę. Zaczynamy tonąć. Pan czeka. Zawołaj! Panie ratuj, tonę, już dalej nie dam rady, bez Ciebie nic nie jest ważne, życie mi się wali, nic mi się nie układa, wszystko traci sens, ratuj, tonę. On tam o świcie, na wzburzonych falach tego świata, wyciąga do mnie rękę i wydobywa z pętli, która już się zaciskała. Najpierw musiałem wyjść z łódki mojego bolącego teraz, aby Pan wprowadził mnie do niej z powrotem. Ale pozwala jej płynąć po spokojnym już morzu, które przed chwilą uciszył. Żydzi wierzyli, że tylko duchy i demony mają władzę nad siłami natury. Jezus, który nie tylko uzdrawia, panuje też nad przyrodą, bo jest Synem Najwyższego. Nawet jeśli to jest ta sama łódka mego teraz, to osadzona w Bożej obecności dzięki której mam szansę dopłynąć do brzegu. Panie pozostań, chwyć ster mego życia i… ratuj, bo znowu tonę.


A poniżej z dnia dzisiejszego homilia do poduchy. 😏 Pozdrawiam, ks. cezary