XXVI NIEDZIELA ZWYKŁA - ROK A - 01.10.2017

BY BYĆ TAM, GDZIE SĄ JUŻ CELNICY I NIERZĄDNICE
Mt 21, 28-32
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: «Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: „Dziecko, idź i pracuj dzisiaj w winnicy”. Ten odpowiedział: „Idę, panie!”, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: „Nie chcę”. Później jednak opamiętał się i poszedł. Który z tych dwóch spełnił wolę ojca?» Mówią Mu: «Ten drugi». Wtedy Jezus rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wy mu nie uwierzyliście. Uwierzyli mu zaś celnicy i nierządnice. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć».


Prorok Ezechiel działał i głosił słowo wśród Izraelitów deportowanych do niewoli babilońskiej. Był to trudny czas dla żyjących w niewoli członków narodu wybranego, ale też czas refleksji dotyczącej relacji Izraela do Boga, czas tęsknoty i wyczekiwania na wypełnienie się Bożych obietnic. W poprzednich tygodniach czytaliśmy w Kościele teksty właśnie tego proroka próbujące ustawić kwestię kary za grzech. Odpowiedzialność zbiorowa ma zostać zastąpiona odpowiedzialnością indywidualną. Dzisiejszy tekst z pierwszego czytania jeszcze bardziej uściśla tę kwestię, ale też uwypukla błędny sposób rozumowania Izraelitów. Bóg bowiem przez proroka Ezechiela pragnie wyjaśnić, że nie tyle przeszłość, utarte opinie o człowieku, jego stanowisko, albo doskonały kamuflaż będą wyznacznikiem jego usprawiedliwienia. Bo nawet jeśli całe moje życie do dzisiaj było nędzą i rozpaczą, ale pozwoliłem łasce Bożej przebić się przez skorupę mojej niewiary, buntu czy łajdactwa i wróciłem do Boga, to dlaczego nie mam być przez Niego przyjęty i obdarowany zeszłotygodniowym denarem zbawienia?  Ale jeśli, dajmy na to żyłem uczciwie i po Bożemu i dzisiaj od mojego Boga odpadłem wchodząc w mysterium iniquitatis, czyli w rzeczywistość zła i ciemności, to czy mam prawo oczekiwać na życie z Bogiem, którego zaniedbałem i odrzuciłem? Dlatego Bóg pyta Izraelitów i nas dzisiaj: „Czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne?” Zapewne doświadczenia z życia szkoły, pracy czy relacji międzyludzkich są nam wszystkim wspólne. Jakże często bywa tak, że uczeń lub student, który na początku wystartował bardzo dobrze, dał się poznać jako ten mądry, solidny, pracowity, itd. Nawet jak w późniejszym okresie zacznie zawalać, to i tak albo się mu podciągnie ocenę, albo jakoś usprawiedliwi, bo to jest ten dobry uczeń. Ten zaś, który dopiero po jakimś czasie zabrał się do roboty, zawsze będzie oceniany niżej i podejrzewany o ściąganie, albo jakąś inną nieuczciwość. Nie ma szansy na bycie lepszym w oczach nauczycieli czy przełożonych, bo to jest ten z łatką, albo z szufladki pod tytułem tuman. Wracając zaś do poprzedniej niedzieli, do przypowieści o zatrudnianych do pracy w winnicy zauważmy podobny schemat przewrotnego myślenia. Ci pierwsi zatrudnieni w winnicy w momencie wypłaty złym okiem patrzyli na to, że gospodarz jest dobry dla każdego. A przecież ci zatrudnieni w późniejszej porze dnia to obiboki, leniuchy i naciągacze. Jak można widzieć ich inaczej i obdarować tak jak nas, którzy siedzimy w tej winnicy cały dzień roboczy. Dobrze, że nikt nie widzi jak my pracujemy unikając wysiłku, chowając się za krzewami marnując czas, ale przecież wszyscy widzieli, że byliśmy tu od początku. To jest dopiero przewrotność! Podobnie zachował się faryzeusz z przypowieści Jezusa, który ocenia celnika, bo go zna i wie kim on jest. Narzuca Bogu swój sposób patrzenia i oceny. Sam zaś trwa w przekonaniu o swojej doskonałości, choć już dawno temu odszedł od Boga i zatrzymał się na pustej religijności i literze prawa. Celnik zaś wrócił skruszony i wyciągnął rękę w stronę Boga a nie litery. Czyż Bóg może mu odmówić? Dlatego powiada Jezus: „ten odszedł usprawiedliwiony”. W pierwszym czytaniu Bóg wzywa nas: „słuchaj jednakże”, a w Ewangelii: „co myślicie?”. Najgorszą postawą wobec Boga i Ewangelii jest indyferentyzm, czyli obojętność. W Apokalipsie słyszymy słowa: „A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust”. Przy czym w tym miejscu w oryginale użyte jest słowo emesai, co znaczy zwymiotować, wyrzygać. Obojętność jest jak trucizna, której trzeba się pozbyć, aby organizm mógł przetrwać. Tak dalece Bogu nie podoba się postawa obojętności. Dlatego trzeba usłyszeć Boże Słowo, zastanowić się i zareagować, podejmując wysiłek i działanie zmierzające do przemiany wewnętrznej i życiowej. W tekście dzisiejszej Ewangelii ten syn, który ochoczo zgodził się wypełnić wolę ojca, nic nie uczynił. Nawet nie podniósł się z miejsca w sensie myślenia i działania. Tylko dla świętego spokoju rzucił na odczepnego, idę. Nie miał ochoty na żaden wysiłek i trud. A nawrócenie rzeczywiście kosztuje i boli. Drugi zaś syn, choć w pierwszej fazie reaguje odmową i złością, podejmuje wyzwanie. Obojętność zabija, ale otwartość na Boże Słowo, nawet jeśli na początku wyzwala w nas ból i niechęć, obawę i niepewność, ostatecznie prowadzi do działania. Prowadzi w ramiona Jezusa, gdyż jest to Słowo życia, mocy, uzdrowienia i prawdy. Jest to przecież Boże Słowo! Najczarniejszy scenariusz dla nas, myślących przewrotnie, czyli polegających na „dobrej”, w miarę bezgrzesznej przeszłości, cieszących się dobrą opinią innych o nas, bo  znają nas jako tych „pobożnych”, może się okazać tęsknota, aby być tam, gdzie przebywają już celnicy i nierządnice. Czy zechcemy, jak mówi Jezus,  opamiętać się?

Homilia z niedzieli 01.10.2017 do posłuchania. Zapraszam i pozdrawiam. ks. cezary




PIĄTEK - 29.09.2107 - ŚWIĘTO ARCHANIOŁÓW MICHAŁA, GABRIELA I RAFAŁA

NO BO KTÓŻ JAK BÓG?
J 1,47-51
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: „Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”. Powiedział do Niego Natanael: „Skąd mnie znasz?” Odrzekł mu Jezus: „Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym”. Odpowiedział Mu Natanael: „Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!” Odparł mu Jezus: „Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: «Widziałem cię pod drzewem figowym»? Zobaczysz jeszcze więcej niż to”. Potem powiedział do niego: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”.


Św. papież Grzegorz Wielki (zm. 604) pisze: "Należy wiedzieć, że imię anioł nie oznacza natury, lecz zadanie. Duchy święte w niebie są wprawdzie zawsze duchami, ale nie zawsze można nazywać je aniołami, lecz tylko wówczas, kiedy przybywają, by coś oznajmić". Powyższą tezę papieża Grzegorza Wielkiego potwierdza również samo znaczenie słowa anioł. Z języka greckiego angelos, to przede wszystkim posłaniec, zwiastun. Tak więc dzisiaj w Liturgii Kościoła świętujemy wspomnienie tych trzech aniołów należących do wyższego chóru aniołów, spełniających wobec ludzi nadzwyczajne posłannictwa w historii zbawienia. Tradycja chrześcijańska zalicza do tego grona Gabriela, Michała i Rafała i nazywa ich Archaniołami. Archanioła Gabriela (jego imię oznacza "Bóg jest moją siłą", "Stojący przed Bogiem" oraz „Mąż Boży”), poznajemy choćby jako tego, który zwiastuje Maryi narodziny Syna Bożego, Jezusa Chrystusa a Zachariaszowi syna, Jana Chrzciciela. Michał (jego imię oznacza „Któż jak Bóg”) jest tym aniołem, który z okrzykiem na ustach któż jak Bóg miał wystąpić do walki ze zbuntowanym Luceferem i jego armią upadłych aniołów. Apokalipsa zaś ukazuje Michała jako stojącego na czele duchów niebieskich i walczącego z szatanem a wynik tej walki jest oczywisty:  „I został strącony wielki Smok, Wąż Starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie”. To i każde zwycięstwo w rzeczywistości duchowej dokonuję się i jest możliwe tylko i wyłącznie „dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa”. (porównaj dzisiejsze pierwsze czytanie). Wreszcie, Rafała (jego imię oznacza „Bóg uleczył”) możemy bliżej poznać czytając fragment Księgi Tobiasza. Nie tylko towarzyszy młodemu Tobiaszowi w jego podróży podejmując wiele nadzwyczajnych interwencji, ale też jego ojcu, staremu Tobiaszowi przywraca majątek oraz wzrok. Tak więc czcimy dzisiaj w Liturgii Boga, który nie pozostawia swoich dzieci sierotami, Boga, który opiekuje się swoim dziełem, Boga, który posyła swoich aniołów, aby byli zwiastunami i orężem w walce o Jego chwałę, majestat i wybawienie Jego wyznawców. Zwróćmy jeszcze uwagę na fragment dzisiaj czytanej Ewangelii. Jezus, nasz Pan dostrzega dobro w człowieku i wychwala je. On nie tyle nie widzi zła, ile go nie rozpowszechnia i nie rozgłasza dokoła. Jeżeli je pokazuje, to bezpośrednio człowiekowi, aby wiedział w czym niedomaga, gdzie upadł i w jaki sposób zadał ranę Bogu. Wszystko to zaś po to, aby można było wróciwszy przyjąć Boże przebaczenie i stać się na nowo czystym i pięknym przed Jego obliczem. O Natanaelu Jezus powiada: „Prawdziwy Izraelita, w którym nie podstępu”. Ta jego otwartość i prawdziwość w jednej chwili doprowadza do rozpoznania w Jezusie Mesjasza. W nagrodę otrzymuje zapowiedź, że „ujrzy niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”. Potrzeba dzisiaj ludzi, w których nie ma podstępu, otwartych na Boże Słowo i Jego działanie, przekazujących światu Dobrą Nowinę o życiu i zbawieniu w Jezusie. Potrzeba dzisiaj aniołów zwiastujących i wnoszących w świat moc Bożej obecności. Potrzeba dzisiaj światu ludzi, którzy dołączą do grona aniołów i będą adorować majestat Boga oraz służyć drugiemu człowiekowi. Potrzeba tych, dzięki którym zagubiony człowiek usłyszy słowo nadziei, znajdzie siłę do walki i źródło uzdrowienia schorowanego i zbolałego człowieczeństwa. Dołączymy?

Poniżej, jak zwykle homilia z dzisiejszego dnia. Zapraszam i pozdrawiam. ks. cezary

                                                                           


WTOREK - 26.09.2017

SŁUCHAĆ, ABY POZOSTAĆ W RODZINIE JEZUSA
Łk 8, 19-21
Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: «Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą». Lecz On im odpowiedział: «Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je».


Zawsze kiedy myślę o sobie i o ludziach, którzy przyjęli sakrament chrztu świętego, to mam nieodparte wrażenie, że w żyłach każdego z nas płynie krew naszego Pana. Chrzest bowiem tak ściśle łączy nas z Chrystusem jak złączona jest latorośl z krzewem winnym. Jeden korzeń, jedno drzewko, wiele latorośli i te same soki życiowe płynące od korzenia. To jest łaska i dar bycia wszczepionym we wspólnotę Kościoła, który jest Mistycznym Ciałem Chrystusa. A zatem jesteśmy na mocy tego sakramentu jedno z Panem i innymi ochrzczonymi należącymi do tego żywego organizmu. Tworzymy jeden dom, jedną rodzinę w wielości jej gałązek. Wystarczy jednak, że jakaś latorośl odłączy się, zagubi się, nie pozwoli, aby soki życia docierały do niej, wówczas natychmiast usycha i umiera. Na nic się zda dokument potwierdzający przyjęcie sakramentu chrztu św. Na nic się nie przyda zdjęcie z I Komunii św. Śmierć gałązki wiszącej na winnym krzewie tylko go oszpeca i zmniejsza jego „wydajność”. To dlatego Pan zachęca nas dzisiaj do trwania z Nim w takiej więzi jak więź Matki z Synem, jak więzi łączące członków jednej rodziny. Tworzą je ci, którzy najpierw słuchają Słowo Boże a potem wprowadzają Je w życie, realizują Jego treść w swojej codzienności. Słuchać a nie tylko słyszeć. Zresztą Maryja, której Jezus nie chciał na pewno urazić wypowiadając dzisiaj rozważane słowa i w tym wymiarze była zjednoczona ze swoim Synem, gdyż „Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu”. Była doskonałą uczennicą Pana, która przecież żyła Słowem Bożym i to Słowo stało się Ciałem pod Jej sercem. Św. Paweł zaś w Liście do Rzymian powie: „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa”. Tak więc bez słuchania Pana nie da się wytrwać w jedności z Nim, nie da się być Jego autentycznym uczniem, nie da się być świadkiem Prawdy i Ewangelii, gdyż fundamentem tego wszystkiego jest wiara. Ta zaś rodzi się ze słuchania – fides ex auditu. Dodajmy jeszcze jedną myśl. Otóż Jezus, jako Słowo Boga do człowieka, Logos, rozbrzmiewa nieustannie, mówi do nas i przynosi życie, zachęca, upomina, podnosi i uzdrawia. On przecież zmartwychwstał i żyje w swoim Kościele. Słuchać tego Słowa, to nie tylko Je słyszeć, ale nade wszystko uczynić Je centrum i fundamentem życia, jedynym Panem i Zbawicielem swoim. A potem iść za Nim w swoim codziennym życiu budząc siebie i innych do wiary, która jest zawierzeniem Prawdzie uczynionej i wypowiedzianej w Słowie, Logosie, Jezusie Chrystusie.

A poniżej homilia do posłuchania, jak zwykle. Pozdrawiam, ks. cezary

                                                                            



XXV NIEDZIELA ZWYKŁA - ROK A - 24.09.2017

JESZCZE NA RYNKU CZY JUŻ W WINNICY???
Mt 20, 1-16a
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: «Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: „Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam”. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: „Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?” Odpowiedzieli mu: „Bo nas nikt nie najął”. Rzekł im: „Idźcie i wy do winnicy”. A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: „Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych”. Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: „Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzy znosiliśmy ciężar dnia i spiekotę”. Na to odrzekł jednemu z nich: „Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czyż nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi».

Ciągle jeszcze stoję na rynku czy już podjąłem pracę w winnicy? Nie mogę się wymawiać tym, że mnie nikt nie najął, gdyż albo nie byłem zainteresowany propozycją - zaproszeniem, albo je odrzuciłem, albo nie byłem w stanie zaufać gospodarzowi. On przychodził po mnie aż cztery razy w ciągu jednego dnia. W zasadzie nieustannie przychodzi i wyciąga do mnie swoją dłoń, abym nie stał bezczynnie pozbawiony sensu istnienia i perspektyw na jutro. Zakończenie dzisiejszej przypowieści sugeruje, że ci pierwsi, którzy będą ostatnimi należą do narodu wybranego. Ponieważ w Jezusie nie rozpoznali Mesjasza, odrzucili Go i co prawda słuchali, ale nie słyszeli, dlatego Słowo Boże, Słowo zbawienia zostało skierowane do pogan. Ci z radością Je przyjmując zostają dotknięci łaską przebaczenia i denarem zbawienia. Ów denar nie jest zapłatą za dobre czyny i życie, on jest symbolem zbawienia, które przeznaczone jest dla każdego człowieka bez wyjątku. Owo zbawienie dane nam jest całkowicie za darmo. Aby tak się stało, Jezus zapłacił najwyższą cenę, zapłacił swoim cierpieniem, krwią i życiem. Jedyne co mam uczynić, to wyciągnąć rękę po ten dar, to odpowiedzieć na zaproszenie i przyjść do winnicy, którą jest Kościół. Poza tą winnicą nie ma denara zbawienia, nie ma łaski przebaczenia, nie ma perspektywy wieczności przy Jezusie. Zastanówmy się, czy my, którzy już do tej winnicy nominalnie należymy, gdyż zostaliśmy ochrzczeni i przyjęliśmy inne sakramenty, czy nie wróciliśmy czasem na rynek? Czy nie szukamy innego gospodarza? A może już pracujemy w winnicy, która nie należy do Boga? Jaką zapłatę spodziewamy się otrzymać? Lepsze, bogatsze, komfortowe życie? Istnienie bez zobowiązań, przykazań i odpowiedzialności? Zachłyśnięcie się pozorną wolnością? Tymczasem Pan nieustannie jest w drodze ku człowiekowi. Z jednej stronu szuka go, tak jak to ukazuje nam choćby przypowieść o zaginionej owcy. Z drugiej zaś, czeka stęskniony tak jak ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym, lub miłosiernym ojcu. Schowajmy wszystkie dokumenty przynależności do winnicy Jezusa. Wyciągnijmy tylko ten jeden - życie wg zasad panujących w Jego winnicy. Żeby tak mogło się stać, muszę dać się nająć, muszę stać się jej pracownikiem. Nie ważne o której godzinie dnia, czyli porze życia dołączysz, ale pamiętaj, że dziś jest czas zbawienia! Pewnie, że można przybyć w ostatniej chwili i otrzymać denar zbawienia. Ale czy wiem kiedy ta ostatnia chwila nastąpi? A poza tym denar zbawienia to nie tylko kwestia życia wiecznego w królestwie Bożym po śmierci, ale to rzeczywistość wybawienia, a właściwie ciągłego wybawiania mnie z tego wszystkiego, co niszczy i zabija mnie tu i teraz. Taki jest ów Gospodarz. Zaprasza do pracy, wysiłku, czasem nawet trudu życia Ewangelią, ale nigdy nie spuszcza z oka tych, których nie nazywa już sługami, lecz przyjaciółmi. Denar można rozmienić na szesnaście asów tak jak funt na sto pensów. Bożego serca, Bożej miłości, której skutkiem jest zbawienie nie można podzielić. Więc albo otrzymuję wszystko, albo nic. Winnica, albo rynek, Królestwo Boże, albo królestwo przeciwnika, zbawienie, albo potępienie, życie, albo śmierć. Ciągle mam jeszcze czas, gdyż Pan nie chce śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił i żył. Pamiętajmy o słowach ojca z przypowieści Jezusa, gdy tłumaczy starszemu synowi swoją dobroć i miłosierdzie, mówiąc: "Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się". Będąc w winnicy Pana mamy prawo i jesteśmy do tego przez Gospodarza zachęcani, aby korzystać z dóbr tej Winnicy - Kościoła. Z drugiej zaś strony  zróbmy wszystko co w naszej mocy, aby stojący na rynkach grzechu, niemocy, zwątpienia czy obrazy na Kościół zdążyli choć „godzinkę” w Jego winnicy popracować. I dołączmy się szczerze do radości Gospodarza, który wyciąga dłoń z denarem zbawienia dla nich i dla nas.

Jak pointę tych kilku słów rozważania przeczytajmy jeszcze raz słowa z pierwszego czytania, z Księgi Izajasza.  Czyż nie zawierają one sedna tego o czym było powyżej?

„Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko! Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu”.

A poniżej jak zwykle homilia do posłuchania. Zapraszam i pozdrawiam z winnicy Pana!

                                                                               


PIĄTEK - 22.09.2017

Łk 8, 1-3
WYCIĄGNIJ DŁOŃ A NIE PIĘŚĆ

Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które zostały uwolnione od złych duchów i od chorób, Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały, udzielając ze swego mienia.


Chrystus Pan jest Nauczycielem i Mistrzem, ale nie w dzisiejszym tych słów rozumieniu. Jezus nie czeka na słuchaczy ani nie jeździ na zaproszenie, aby wygłosić konferencję dla kilku osób. On wędruje i głosi. Jezus sam dociera do człowieka. Zależy Mu na bardzo osobistej i indywidualnej relacji z nim. Nawet nie tyle używa sieci na połów, co zarzuca wędkę, aby złowić konkretnego człowieka i zdobyć go dla królestwa Bożego. Opuszcza dom rodzinny i nie zakłada własnego gniazdka. Nieustannie jest w drodze. W tym wędrowaniu towarzyszą mu uczniowie i osoby, które się przyłączają. Tak jak to słyszymy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii, kroczą za Nim również kobiety, które w pewnym sensie troszczą się o zewnętrzną stronę przedsięwzięcia. Wszyscy oni tworzą takie wędrowne seminarium duchowne, ale koedukacyjne. A to raczej nowość w tamtym czasie i miejscu. Ludzie zgromadzeni wokół Jezusa i naśladujący Go, nie tylko w sensie kroczenia za Nim, tworzą zapowiedź wspólnoty, którą później nazwiemy Kościołem, nowym ludem Bożym, królestwem Pana na ziemi. Jest to wspólnota, do której każdy ma dostęp. Tutaj drzwi otwarte są dla każdego. Zmieści się kobieta i mężczyzna, starszy i dziecko, biedny i bogaty, cierpiący i zdrowy, uwolniony od duchów nieczystych i ten potrzebujący ratunku. A wszystko to jest możliwe, gdyż idą oni za Jezusem. Ich drogą, prawdą, życiem i sensem jest ich Mistrz i Nauczyciel. Ich wzrok jest nieustannie skierowany na Niego, a serce otwarte na miłość, którą On kocha każdego bez wyjątku. Chłoną każde Jego słowo i próbują wprowadzić je w swoje życie. Choć często nie rozumieją Jego nauki, to jednak ufają Mu bezgranicznie.  Nowa społeczność, nowa kultura i jakość międzyludzkich więzi i relacji pojawia się na horyzoncie. A centrum jest Jezus Chrystus. Cała ta nowa rzeczywistość zostanie potwierdzona i przypieczętowana Krwią i światłem zmartwychwstania. Wówczas pójdą, aby w mocy otrzymanego Ducha Świętego poszerzać tę wspólnotę o kolejnych uczniów, którzy będą mogli trwając w więzi z Jezusem służyć Jemu i drugiemu człowiekowi. A wszystko to w drodze przez codzienność, w drodze ku zbawieniu. Ile z tego pozostało do dzisiaj? Dlaczego księża i biskupi są tak daleko od pozostałych uczniów Jezusa? Dlaczego nie służymy sobie nawzajem, tylko nawet w Kościele dostrzegamy wyłącznie własny koniec nosa i jakieś dziwne i niezdrowe interesy? Dlaczego owce uciekają od pasterzy i nie chcą mieć z nimi nic wspólnego? Dlaczego nie chcą spożywać pokarmu podawanego im przez nich? Dlaczego? Pomocą w odnalezieniu odpowiedzi na powyższe pytania niech będzie fragment dzisiaj czytanego Listu św. Pawła do Tymoteusza, który pisze: „Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy”. Święta prawda, ale pewnie nie tylko chciwość pieniądza rodzi zło, lecz ta duchowa, emocjonalna, również. Zauważmy, że nie sam pieniądz, ale chciwość jest źródłem zła, gdyż zasklepia ona człowieka w sobie samym i już nie widać Jezusa ani Jego nauki nie słychać. I wtedy ma miejsce to, o czym wcześniej pisze św. Paweł. Nieposłuszeństwo nauce Jezusa rodzi „zawiść, kłótliwość, bluźnierstwa, złośliwe podejrzenia, ciągłe spory ludzi o wypaczonym umyśle i pozbawionych prawdy – ludzi, którzy uważają, że pobożność jest źródłem zysku”. Wyobraźmy sobie dłoń wyciągniętą w naszą stronę, ale pięść jest zaciśnięta, gdyż ściska jakiś wartościowy skarb. Takiej dłoni nie da się nawet uścisnąć. Taka dłoń nie jest w stanie uczynić żadnego dobra, bo pilnuje swego skarbu. Tak też dzieje się w Kościele Jezusowym, niestety. Wypuścić skarb, aby znaleźć człowieka a w nim Jezusa, to mój priorytet. Przy czym pod pojęciem skarbu rozumiem nie tylko mamonę, ale wszystko to, kim jestem. 

Homilia do odsłuchania poniżej. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam. ks. cezary



                                                                               


WTOREK - 19.09.2017

I... POWIEDZIAŁ - ZOSTAŃ WZBUDZONY!

Łk 7, 11-17

Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. Wszystkich zaś ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie.


Dopiero co w Kafarnaum Jezus uzdrowił sługę setnika i pochwalił jego wiarę, a już jest w drodze do miasteczka Nain. W tym przedziwnym orszaku podążają za Jezusem Jego uczniowie oraz wielki tłum ludzi. Czego oni się spodziewają, co mają nadzieję zobaczyć? Przecież z Kafarnaum do Nain jest około 40 kilometrów. Jednego możemy być pewni. Chrystus Pan w sercu swoim widział to, co my ujrzymy czytając dzisiejszy fragment Ewangelii. Jakaś bezimienna kobieta, wdowa, która straciła jedynego syna idzie na czele innego, żałobnego orszaku. Spotykają się w bramie miasteczka, gdyż cmentarze znajdowały się poza miastem. Całkiem niedawno zmarł jej syn. Pogrzeby bowiem odbywały się w dniu śmierci człowieka. Obmywano ciało, namaszczano je, owijano w płótno i na noszach, nazwanych przez Łukasza marami, gdyż nie używano trumien, odprowadzano na cmentarz. Zapewne nikt z orszaku Jezusowego nie miał pojęcia o ludziach spotkanych w bramie miasta Nain. Jezus przybył tutaj, gdyż widział i czuł ból kobiety, która straciła wszystko. W tradycji bowiem patriarchalnej, wdowa była pod opieką syna, a gdy jego zabrakło, jej los spoczywał w dłoniach dalszej rodziny, albo sąsiadów. A może widział również w tej kobiecie ból i samotność swojej Matki, która niebawem straci jedynego Syna i zostanie oddana pod opiekę ucznia Jana. Dotknięcie się mar sprowadza na człowieka jednodniową nieczystość a gdy dotknie się ciało zmarłego, nieczystość pozostaje na nim przez cały tydzień. Jezus jednak jako źródło czystości, jako Pan życia i śmierci nie podlega tym regułom. Dotykając się mar pokazuje nam, że nie brzydzi się żadną nieczystością, że w centrum Jego troski znajduje się człowiek i jego zbawienie. Nic zatem nie może stanowić przeszkody, aby do nas dotrzeć. Nic, nawet najgorszy grzech, rynsztok i bród, w którym żyjemy. Jezus pragnie dotknąć, gdyż Jego dotyk przemienia, uzdrawia, uświęca i daje nową, kolejną szansę na piękne życie. Każde przyjęcie Jego Ciała w Eucharystii, lub w Jego Słowie jest tym stwarzającym nas na nowo Boskim dotykiem. Wskrzeszając młodzieńca z Nain Jezus staje obok wielkich proroków Starego Testamentu, za przyczyną których dokonał się cud wskrzeszenia zmarłych. Eliasz (1 Krl 17, 17 - 24) i Elizeusz (2 Krl 4, 29 - 37) są tego przykładem. Zapewne dlatego, znający historię swego narodu obecni tam Żydzi, powtarzali ze zdumieniem, że wielki prorok powstał pośród nich. Chrystus Pan nie wskrzesza każdego zmarłego w Nain czy w innych miastach, nie uzdrawia wszystkich chorych na całym świecie, ale ten cud uczyniony w małym miasteczku ma uświadomić świadkom tego zdarzenia, że „Bóg nawiedził lud swój”. W nas zaś ma obudzić wiarę w to, że ten Bóg właśnie w Jezusie zamieszkał w nas i pośród nas, że jest dla nas, że całe Jego królestwo jest na wyciągnięcie ręki i do naszej dyspozycji. Jezus nasz Pan mówi i do nas dzisiaj żyjących, choć jakoś wewnętrznie zaspanych, albo może już martwych: drogie dziecko, tobie mówię, wstań! Albo bardziej dosłownie: egerthēti, czyli zostań wzbudzony, zostań podniesiony. Jeszcze raz zaufajmy Panu i pozwólmy się dotknąć Jego przemieniającej mocy i zostańmy wzbudzeni do życia, do wiary, do naśladowanie Pana, do radości istnienia. Pozwólmy, aby On dotknął się mar naszych grzechów, niemocy, braku sensu życia, zwątpienia lub może już śmierci i bądźmy podniesieni. I... wróćmy w codzienność rozświetlając ją światłem mieszkającego w nas Dawcy Życia. I... pamiętajmy jeszcze, że On nas widzi, tak jak tę kobietę z Nain. Widzi nasz ból, naszą niemoc, nasze troski, problemy i smutki. Widzi i dlatego jest w drodze ku nam, a w zasadzie już przybył i pragnie nas dotknąć...

Poniżej, jak zwykle homilia z dzisiaj do posłuchania. Pozdrawiam, ks. cezary

                                                                                  



XXIV NIEDZIELA ZWYKŁA - ROK A - 17.09.2017

CZY MAM PRAWO MODLIĆ SIĘ SŁOWAMI MODLITWY "OJCZE NASZ"?
Mt 18, 21-35
Piotr podszedł do Jezusa i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy?» Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał się rozliczyć ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który był mu winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby dług w ten sposób odzyskać. Wtedy sługa padł mu do stóp i prosił go: „Panie, okaż mi cierpliwość, a wszystko ci oddam”. Pan ulitował się nad owym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: „Oddaj, coś winien!” Jego współsługa padł przed nim i prosił go: „Okaż mi cierpliwość, a oddam tobie”. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego, widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego, wezwawszy go, rzekł mu: „Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu».

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację. Idziemy do królestwa naszego Pana, gdyż tam nas zaprosił i oczekujemy u jego bram, gdyż św. Piotr się spóźnia. Kątem oka jednak dostrzegamy tych wszystkich ludzi, którzy tam przybyli wcześniej i radują się bliskością Jezusa, świętych i aniołów. Jednakże ku naszemu zaskoczeniu są to właśni ci, którzy w ziemskim życiu nas skrzywdzili, oszukali i zranili. Oni tak jak Dawid czy Łotr na krzyżu, albo kobieta cudzołożna skruszyli swoje serca przed Bogiem i Jego miłosierdzie otworzyło im bramy raju. My nie zdążyliśmy im przebaczyć, dlatego drzwi raju są wciąż przed nami zamknięte. Jak długo trzeba będzie czekać, albo co zrobić, aby wejść do środka? Nie wiem czy w ogóle można będzie cokolwiek jeszcze uczynić. Na co się zdadzą wówczas wszystkie nasze modlitwy, posty, odbyte rekolekcje, przekazane jałmużny, itd.? To zapewne jest sytuacja hipotetyczna i wejście lub nie do Bożego Domu odbywa się inaczej, ale dzisiejsze Słowo jest pod względem przebaczenia bardzo konkretne, jasne i przejrzyste. Tydzień temu uczyliśmy się upominać braci a raczej pozyskiwać ich dla królestwa Bożego a dzisiaj Jezus podpowiada nam jak zatroszczyć się o własne zbawienie. Całe nasze życie chrześcijańskie wypełnione modlitwą, postem, dobrymi czynami może się okazać niewystarczające, gdy zamkniemy serce na Boga przez brak przebaczenia. Te nasze religijne pobożności właśnie mają nas uzdalniać do podjęcia trudu przebaczenia. Brak przebaczenia jest jak wrzód, który gdy w końcu pęknie, zaleje ropą złości i nienawiści całe serce człowieka, albo jak rak, który podstępnie zabija w nas Bożą obecność. W modlitwie Pańskiej, mówimy bowiem słowa, które warunkują Boże przebaczenie naszych grzechów od przebaczenia innym ludziom. Więc jeśli tego nie uczynimy wobec ludzi nas krzywdzących, prosimy Boga, aby i On nam nie przebaczył i w ten sposób wypraszamy Go z naszego życia. Nawet jeśli pozostajemy nadal praktykującymi chrześcijanami, to wszystkie akty naszej pobożności stają się faryzejskie, puste i można by takie życie chrześcijanina nazwać czystą religijnością a nie wiarą. Bardzo plastycznie Pan Jezus dzisiaj to tłumaczy: „Wtedy pan jego, wezwawszy go, rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniósłszy się gniewem, pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu nie odda całego długu”. Gdy przyjdzie czas rozliczenia, jak wyrównam dług, który zaciągnąłem wobec mojego Pana. Darowanie czy przebaczenie drugiemu człowiekowi powinno być odruchem wdzięczności wobec Boga, który darował mi mój dług i przebaczył mi moje niegodziwości. To nic innego jak konsekwencja chrześcijańskiego stylu życia. Przekazuję dalej to, co sam otrzymałem i to za darmo. Ks. Salvatore Tumino w jednej ze swoich książek tak tłumaczy mechanizm tworzenia się w nas uczuć wrogości i nienawiści: „Najpierw za sprawą agresywnego, niesprawiedliwego działania ludzi z zewnątrz pojawia się w nas rana. Efektem rany jest ból - mowa tu o bólu psychicznym, bólu duszy. Na końcu z bólu rodzi się w nas nienawiść i chęć zemsty. To jednak nie koniec, ponieważ kiedy zgadzamy się na nienawiść, tworzy się błędne koło: z nienawiści rodzi się w nas nowy ból. Ten ból powoduje rany, które zadajemy innym i sobie. Takie trio: rana - ból - nienawiść potrafi zupełnie zniszczyć ludzkie życie, ograbiając je doszczętnie z radości życia i miłości do ludzi. Jak wyjść z tego błędnego koła zniszczenia? Trzeba zdać sobie sprawę, że jest ono zbudowane na wielkim kłamstwie, jak wszystko co powoduje cierpienie. W tym wypadku kłamstwem jest przekonanie, że nasza nienawiść jest usprawiedliwiona”. Oczywiście nie jest! Nic nie usprawiedliwia nienawiści i chęci zemsty w chrześcijańskim sercu. Nawet jeżeli nie potrafię przebaczyć dzisiaj, spróbuję usłyszeć słowa Jezusa z wysokości krzyża: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Tak, żyją wokół nas ludzie, którzy sami są tak poranieni, zgorzkniali i otępiali duchowo, że już nie wiedzą co czynią nieustannie zadając ból innym. Ktoś musi przerwać ten łańcuch traktowania innych jak tarczy do której można strzelać bez opamiętania. Przebaczenie jest aktem woli, decyzją podjętą w mocy Ducha Świętego. Nikt nam nie każe rzucać się na szyję człowiekowi, który nas skrzywdził, ale uwolnić swoje serce od nienawiści i chęci zemsty w akcie przebaczenia, czyniąc w ten sposób miejsce dla Boga, który jest samą miłością. Przebaczenie nie tylko uzdrawia moje wnętrze i ciało, ale może też doprowadzić do uwolnienia człowieka, który mnie skrzywdził. I jeszcze jedno: nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy mam przebaczać. To znaczy zawsze, za każdym razem i każdemu człowiekowi. Ponieważ cyfra siedem w Biblii jest symbolem pełni, nieskończoności i doskonałości, to nasze przebaczenie mierzymy nie tylko pod względem ilości, ale i jakości. Ma ono więc być autentyczne, pełne, uczynione z miłości do Jezusa, jeśli na ten akt miłości wobec człowieka mnie jeszcze nie stać. Dla wytrwałych opowiadanie wyjęte z książki wyżej wspomnianego księdza.

 „Corrie ten Boom była więźniarką obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, w którym zginęła jej siostra i wiele bliskich jej kobiet. Po wojnie Corrie jeździła po Europie z konferencjami na temat potrzeby przebaczenia. Jako ofiara agresji i nienawiści była w tym temacie prawomocnym nauczycielem. Pewnego wieczoru w Monachium, kiedy właśnie skończyła wykład o przebaczeniu wrogom, w drzwiach zobaczyła stojącego byłego żołnierza SS, którego znała z pobytu w obozie: był dozorcą w łaźni z prysznicami w czasie przyjmowania nowych transportów więźniów. Po konferencji ten były SS-man podszedł do niej z podziękowaniem i wdzięcznością za jej wiarę, że Bóg odpuścił mu jego grzechy. Tymczasem Corrie, podczas gdy jej były prześladowca dziękował jej, czuła się, jak stwierdziła "jak sparaliżowana". "Przed chwilą mówiłam o potrzebie przebaczenia, a teraz nie byłam w stanie nawet podać mu ręki" - opowiadała. Gotował się w niej gniew i myśli o zemście, i wręcz żałowała wypowiedzianych słów o przebaczeniu, które Bóg ma dla każdego. Jednak obok tych myśli pojawiły się w mgnieniu oka i inne: Jezus umarł za tego człowieka, czego więcej potrzeba, żeby mu przebaczyć? W duchu pomodliła się: "Jezu, sama nie jestem w stanie mu przebaczyć, daj mi swoją siłę, żebym mogła to zrobić". Jak dalej opisuje Corrie, wyciągnęła rękę do swojego byłego prześladowcy i wraz z tym gestem stopniała w niej wszelka nienawiść, a jej miejsce zajęła miłość - miłość wobec człowieka, który pozbawił życia jej siostrę, który znęcał się nad nią i jej bliskimi... Zrozumiała wtedy - jak dziś opowiada - że przebaczenie nie dokonuje się w nas naszymi siłami.

Oraz homilia do posłuchania - Stevenage, dzisiaj, godz. 17.00 - zapraszam, ks. cezary





                                                                                       


PIĄTEK - 15.09.2017 - WSPOMNIENIE NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY BOLESNEJ

MARYJA POD KRZYŻEM A JAKBY NA KRZYŻU RAZEM ZE SWOIM SYNEM
J 19,25-27

Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

Czy przypadkiem Autor Listu do Hebrajczyków, którego krótki fragment dzisiaj czytamy, nie pomylił się w swojej tezie pisząc: „Chrystus podczas swojego życia doczesnego z głośnym wołaniem i płaczem zanosił gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości”. Jezus w Ogrójcu modlił się do Ojca: „«Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich!”. I co zabrał? Nie! Jezus wypił ten kielich męki, cierpienia, bólu fizycznego i duchowego do końca. Jak więc ta rzeczywistość ma się do słów przytoczonych powyżej „i został wysłuchany”. To jest właśnie głębia życia z Bogiem, tajemnica zaufania Panu i zawierzenia Mu na zabój oraz pozwolenia Bogu, aby realizował Swoje plany i Swoją wolę w moim życiu. Bóg wysłuchał modlitwę Jezusa. Bóg bowiem ma swój sposób, miejsce i czas, które kształtują Jego odpowiedzi. Gdyby Ojciec wysłuchał modlitwę Swojego Syna w naszym tego pojęcia rozumieniu i według naszych oczekiwań, wówczas nie byłoby Zmartwychwstania, Życia i Zwycięstwa. Żylibyśmy w ciemności i pod pręgierzem  grzechu w szponach szatana. Wiem, że trudno jest zaufać i oddać w ręce Jezusa ster łodzi naszego życia, ale tylko te ręce są na tyle mocne, aby go utrzymać. Tylko On wie jak nie zboczyć z raz obranego kursu i jak się poruszać po wodach życia, świata i Ewangelii. Moje prośby i oczekiwania wobec Boga są różne. Najczęściej jednak mają one wielkość chatki na kurzej nóżce, bo cóż człowiek swoim maleńkim umysłem i wyobrażeniem może wymyślić. Tymczasem Pan ma dla nas przygotowany pałac! Dlatego prośmy, oczekujmy, walczmy jak Jakub, ale Bogu pozostawmy czas, miejsce i sposób odpowiedzi. A zatem, niech każda nasza modlitwa kończy się słowami Jezusa: „Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”. Spójrzmy jeszcze raz na przytoczony powyżej fragment z Listu do Hebrajczyków. Tam, gdzie jego Autor dodaje: „i został wysłuchany dzięki swej uległości”. Przy czym uległość w greckim tekście wyrażona jest słowem eulabeias, co znaczy pobożność, oddawanie czci. Co by nie rozumieć pod pojęciem pobożności, to zawsze w zdrowym wydaniu tej postawy będzie zawarta miłość do Boga, któremu oddajemy cześć. Zawsze będzie tam obecna relacja syn – Ojciec, którą wyróżnia posłuszeństwo, zawierzenie i bojaźń w sensie synowskiego oddania i czci. Tak więc nasza modlitwa niech zawsze będzie synowskim oddaniem się w ręce Ojca, który nigdy nie wyrządzi krzywdy swojemu dziecku. Przypomnijmy sobie w tym miejscu słowa Pana Jezusa: „Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą”.
A jak to było w życiu Matki Bożej? Dzisiaj, po Święcie Podwyższenia Krzyża, celebrujemy wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Kościół zaprasza nas w pewnym sensie do dostrzeżenia roli Maryi w dziele zbawienia. Ona jest tą, która współcierpiała i współzbawiała. Napisał o tym Pius XII w encyklice „Haurietis aquas” w 1956 r.: „Z woli Bożej w dziele dokonania ludzkiego zbawienia Najświętsza Dziewica Maryja była nierozdzielnie złączona z Chrystusem, tak że z miłości Jezusa Chrystusa i Jego cierpień wewnętrznie złączonych z miłością i cierpieniem Jego Matki powstało nasze zbawienie”. Nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić duchowych cierpień, które dotknęły serce Bożej Matki. W Kościele mówimy o siedmiu boleściach Maryi. Są nimi: przepowiednia Symeona (Łk 2,34-35), ucieczka do Egiptu (Mt 2,13-15), zgubienie Pana Jezusa w świątyni (Łk 2,41-52), drogę na Golgotę, ukrzyżowanie Pana Jezusa, zdjęcie z krzyża oraz Jego pogrzeb. We wszystkim tym Maryja pozostała wierna, zjednoczona ze swoim Synem, poddana woli Ojca, pokorna i cicha. Maryjo ucz nas tak kroczyć za Jezusem i tak Jemu ufać jak Ty to uczyniłaś będąc pierwszą Jego Uczennicą. Wyproś nam łaskę wiary w to, że Pan przygotował dla nas więcej niż możemy się spodziewać i wyobrazić. Nawet jeśli moje dzisiaj buntuje się przeciw Bogu, chcę wytrwać powtarzając Twoje fiat wobec Bożego prowadzenia.


A poniżej homilia do odsłuchania z dzisiejszego dnia. Pozdrawiam, ks. cezary

                                                                            



CZWARTEK - 14.09.2017 - ŚWIĘTO PODWYŻSZENIA KRZYŻA ŚWIĘTEGO

KRZYŻ W PROMIENIACH ZMARTWYCHWSTANIA

J 3,13-17

Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego. A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.

W katedrze w Pelplinie za stallami przy ołtarzu głównym, po obu stronach, znajduje się piękny przykład Biblii pauperum - czyli Biblii dla ubogich, lub Biblii ubogich. Jest to Pismo Święte w obrazach i rysunkach przeznaczone głównie dla ludzi, którzy nie potrafili czytać. Biblia pauperum była swoistym podręcznikiem typologii chrześcijańskiej, często przedstawiającym obok siebie sceny i wydarzenia ze Starego i Nowego Testamentu. Jedną z takich par zestawionych z sobą są obrazy ukazujące wydarzenia opisane w dzisiejszej Liturgii Słowa. W dolnej części znajduje się pal a na nim wąż miedziany, zaś w górnej widać krzyż a na nim postać Chrystusa Pana. Przesłanie tak dobranych scen biblijnych było i jest raczej oczywiste. Każdy ukąszony przez węża Izraelita, gdy tylko spojrzał na tego miedzianego, został uzdrowiony. Każdy zaś ukąszony jadem grzechu, gdy spojrzy na krzyż zostanie zbawiony. Oczywiście pod pojęciem spojrzenia rozumiem wyznanie wiary w Jezusa i przyjęcie tego, co wysłużył Pan przelewając krew za zbawienie człowieka. Słowa Chrystusa są tutaj jednoznaczne: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”. Owo wywyższenie już się dokonało. Krew Zbawiciela została przelana. Jezus wytrwał do końca i przyjmując na siebie ogrom bólu i cierpienia potwierdził swoją miłość do każdego z nas. Miłość, która nie tylko była przez Pana głoszona, ale i uczyniona na krzyżu. Teraz przyszedł czas na moją odpowiedź. Każdy kto w Niego wierzy, czyli ten, który w odpowiedzi zaprosi Jezusa w swoje życie, uczyni Go fundamentem i centrum swojej codzienności, odda Mu całe swoje serce na mieszkanie i pozwoli, aby Jego Krew wybieliła szaty jego człowieczeństwa. Tak, to prawda, że drogi naszego istnienia układają się w kształt sinusoidy. Pojawiają się góry i doliny, upadki i powstania, odejścia i powroty, radość bycia blisko Jezusa i chwile zwątpienia. Pojawiają się też wyrzuty czynione Bogu, że gra z nami nie fair. Pojawiają również pokusy zdobycia Królestwa własną mocą, choćby przez dobre uczynki lub wypełnianie przepisów prawa czy przykazań. Tak, to prawda. Jesteśmy słabi i ułomni. Powtarzamy za św. Pawłem: „Chcę czynić dobro a narzuca mi się zło”. Właśnie dlatego Pan oddał za nas życie. Właśnie dlatego Jego ramiona są otwarte a serce przebite i zranione. Właśnie dlatego Jego Krew spływa z wysokości krzyża. Właśnie dlatego, że jako człowiek nie mam takiej mocy, aby siebie zbawić, uleczyć i uzdrowić, podchodzę dzisiaj do krzyża, aby ta krew nie wsiąkała w ziemię, ale by obmywała mnie całego. Nie tylko cierpienie Jezusa i krzyż przynoszą nam zbawienie. Bóg nie jest tyranem i nie chce cierpienia dla nikogo. Chrystus Pan, w przeciwieństwie do Adama, mocą posłuszeństwa woli Ojca wybawił świat z więzów ciemności, grzechu i śmierci. Miejmy świadomość, że walka o każdego z nas toczy się bez przerwy. Dopóki nasze upadki i odejścia pojawiają się z powodu naszej słabości i ułomności a nie odrzucenia Zbawiciela i Jego Ewangelii, dopóty jesteśmy na dobrej drodze, bo jesteśmy cały czas w zasięgu Jego wzroku i mamy szansę na świętość.  Zawsze gdy tylko wyciągniemy rękę w Jogo stronę, On nas wydobędzie nawet z największego rynsztoku. Zapłacił za to swoją Krwią. Zachęcam siebie i Ciebie, aby nie przyjmować krzyża bez zmartwychwstania. Krzyż jest etapem, wydarzeniem, ale nigdy zwieńczeniem. Krzyż musi być oświetlony blaskiem zwycięstwa. To jest cały Chrystus. Pamiętajmy też jednak, że tak jak niedziela następuje po piątku (nie licząc oczywiście soboty), tak zmartwychwstanie jest skutkiem krzyża i śmierci. I bynajmniej nie tylko chodzi o każdy kształt cierpienia jakiego w życiu doświadczamy, ale o posłuszeństwo Panu i Jego Ewangelii. Umieranie dla grzechu, egoizmu, pychy może boleć i powinno, ale tylko buble kupuje się za pół ceny, albo dostaje za darmo. I jeszcze mała propozycja. Naucz się dzisiejszego wersetu z Ewangelii na pamięć i powtarzaj go jako obietnicę daną Tobie przez Jezusa. A jest ona pełna życia, nadziei i światła. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”. Skorzystasz z tej zapowiedzi? To przekaż ją dalej.

Zapraszam też do odsłuchania homilii z dzisiejszego Święta. 

                                                       


WTOREK - 12.09.2017

547 LAT, ABY DORÓWNAĆ APOSTOŁOM...
Łk 6, 12-19
Pewnego razu Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc trwał na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, któremu nadał imię Piotr, i brata jego, Andrzeja, Jakuba, Jana, Filipa, Bartłomieja, Mateusza, Tomasza, Jakuba, syna Alfeusza, Szymona z przydomkiem Gorliwy, Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie; był tam liczny tłum Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem oraz z nadmorskich okolic Tyru i Sydonu; przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.


W dzisiejszym fragmencie Ewangelii Pan Jezus wybiera spośród swoich uczniów dwunastu apostołów. Apostello w języku greckim, jak niektórzy tłumaczą, jest złożeniem dwóch pojęć: apo - od oraz stello – wysyłać. Zatem apostoł to ktoś, kto został wysłany, ale do mnie bardziej przemawia tłumaczenie – odesłany. Inni mocniejszy akcent kładą na stwierdzenie, że apostoł to posłaniec, który niesie jakąś wiadomość, posłanie. Apostoł jest więc w tym sensie reprezentantem tego, który go posyła a jego ranga i znaczenie są tak wielkie jak ranga posyłającego. Jakkolwiek by nie patrzeć i tłumaczyć, zwróćmy uwagę na fakt, że Jezus wybiera szczególnych posłańców spośród grona swoich uczniów. A ci wybrani trwali przy Panu i chodzili z Nim i za Nim aż do momentu Jego śmierci na krzyżu. Tak naprawdę dopiero po zmartwychwstaniu Jezusa i otrzymaniu Ducha Świętego zaczęli w pełni reprezentować swego Mistrza głosząc Jego Ewangelię czyli Dobrą Nowinę o zbawieniu. Żeby być reprezentantem Jezusa odesłanym przez Niego w świat musieli najpierw apostołowie być Jego uczniami. Spędzili w Jego „szkole” najpierw trzy lata a potem całe życie, gdyż apostoł zawsze pozostanie uczniem. Aby wnieść coś w świat trzeba najpierw mieć co w niego wnosić. Tak więc każdy głoszący Jezusa musi się najpierw nauczyć Jezusa. Na temat uczniostwa  wobec Jezusa można mówić i pisać godzinami, dlatego tutaj tylko dwa lub trzy spostrzeżenia. Trzy lata to około 1095 dni czyli 26280 godzin. Mniej więcej tyle czasu spędzili uczniowie Jezusa słuchając Go, zadając pytania, obserwując Go i Jego postawy wobec ludzi każdego typu; chorych, opętanych, grzeszników, pogan, głodnych, zagubionych, odrzucających Jego samego i Ewangelię... Nade wszystko uczyli się potęgi miłości, którą obdarowywał każdego człowieka, uczyli się Jego serca. Uczyli się jak na tę miłość odpowiedzieć w relacji do Mistrza i tych, do których On ich pośle. Jeżeli współczesny uczeń Jezusa, chrześcijanin spędza z Nim tylko jedną godzinę w tygodniu, w niedzielę, to potrzebuje 547 lat, aby dorównać dwunastu, którzy byli w Jego szkole około 26280 godzin. Aby rzeczywiście  nauczyć się Pana, nie w sensie wiedzy, ale wiary, zawierzenia i miłości muszę znaleźć czas i sposób, aby z Nim być, aby przeżywać z Nim codzienność i każdą chwilę dnia, aby być w Nim jak ta latorośl w winnym krzewie. Wielu komentując ten fragment Ewangelii zwraca uwagę na to, że Jezus przed dokonaniem wyboru apostołów spędził na modlitwie nie godzinę albo dwie, ale całą noc. Jak ważne i znaczące musiało być dla Pana to wydarzenie, decyzja i wybór a co za tym idzie, sama rzeczywistość apostolatu. Być może treścią modlitwy Jezusa była kwestia wyboru – kogo zaprosić do ścisłego grona swoich uczniów. A może Pan Jezus, jako Syn Boży, znał imiona tych, których następnego dnia powołał i dlatego modlił się, aby podjęli to wezwanie i zaproszenie oraz by wytrwali przy Nim do końca. Aby kontynuowali dzieło Jezusa w mocy Ducha Świętego w Kościele, którego fundament będą stanowić. Każdy z nas jako chrześcijanin jest wezwany do bycia apostołem, ale najpierw musi być uczniem, czyli tym, który trwa w jedności ze swoim Mistrzem. Głoszenie bowiem Jezusa bez Jezusa jest karykaturą ewangelizacji i Kościoła. Chciejmy być uczniami a Pan wybierze miejsce i czas, aby nas posłać. Zachętą dla nas niech będą słowa św. Pawła z pierwszego czytania: „Jak przejęliście naukę o Chrystusie Jezusie jako Panu, tak dalej w Nim postępujcie: zapuśćcie w Nim korzenie i na Nim dalej się budujcie, i umacniajcie się w wierze, jak was nauczono, pełni wdzięczności”.

XXIII - NIEDZIELA ZWYKŁA - ROK A - 10.09.2017

CZY DZISIAJ JESZCZE OBCHODZI KOGOŚ DRUGI CZŁOWIEK?

Mt 18, 15-20
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik. Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich».

Liturgia Słowa dzisiejszej niedzieli jest zachętą skierowaną do nas, współczesnych uczniów Jezusa, którzy tworzymy Kościół Pana i wspólnotę wierzących w Niego. Ta zachęta ma prowadzić i pomóc nam obudzić w sobie troskę o drugiego człowieka. Chrystus Pan pragnie bowiem zbawić każdego człowieka i może posłużyć się mną i tobą, aby go nie stracić, aby cieszyć się nami i innymi w swoim Domu. Jest to zachęta do upominania brata. Nie! Raczej - zaproszenie do tego, aby POZYSKAĆ brata. Upominać dla upominania, albo czynić to z egoistycznych pobudek, do tego w postawie wywyższenia siebie nie ma nic wspólnego z troską o POZYSKANIE brata. Pozyskać, czyli pomóc wrócić, pomóc porzucić grzech, który niszczy relację z Bogiem, a w efekcie końcowym przebaczyć bratu jak i Pan przebaczył nam. Mam świadomość, ze dzisiejszy świat preferuje anonimowość i walczy o nienaruszalność terytorium prywatności opierając się na maksymie o nie włażeniu w butach w czyjeś życie. Są jednak takie wartości, o które trzeba zawalczyć. I nie chodzi tutaj o pchanie się w czyjąś prywatność i to w buciorach. Chodzi o cel ostateczny naszej pielgrzymki przez życie. Pan bowiem mówi: „Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył”. (Ez 33,11) Jesteśmy za siebie zatem odpowiedzialni. Jak pisał Merton, nie jesteś samotną wyspą. Żyjemy w społeczeństwie, w rodzinie, we wspólnocie Kościoła i dlatego nie może być nam obojętny los człowieka, który idzie obok nas, który nosi to samo imię - chrześcijanin. Jeżeli upadł, pomogę mu powstać, jeżeli odszedł, wyruszę na poszukiwanie, jeżeli zgrzeszył, upomnę a raczej zrobię co w mojej mocy, aby go pozyskać. Jak to uczynić, aby mój brat czy siostra nie odeszli jeszcze dalej z powodu moich „uwag”, mojego „wtrącania” się w jego życie? Złotą zasadę w kwestii upominania daje nam św. Paweł w drugim czytaniu z Listu do Rzymian. Pisze: „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością”. I dodaje: „Miłość nie wyrządza zła bliźniemu”. To jest głęboka prawda w kwestii relacji, współistnienia, budowania jakiejkolwiek wspólnoty, ale też w kwestii upominania. Dlatego św. Augustyn powie: „Kochaj i czyń co chcesz”. Wybitny XX-wieczny teolog Henri de Lubac do słów św. Augustyna dał taki komentarz: „Kochaj i czyń co, chcesz, powiedział Augustyn, ... lecz nie uznaj nazbyt szybko, że wiesz, co to kochać”. To prawda, ale jeśli staramy się żyć miłością agape, czyli miłością, która jest darem i złożeniem ofiary z siebie dla dobra drugiego człowieka, to wówczas nie bójmy się pozyskiwać brata. Taka bowiem miłość nie wyrządza krzywdy a troska o człowieka, która wyraża się między innymi w upominaniu zaczyna przybierać formę daru z siebie i ofiary z własnego dobrego imienia, bo możemy być niezrozumiani, odrzuceni czy wyśmiani. Pierwsze czytanie z Księgi Ezechiela do tej złotej zasady doda jeszcze co najmniej dwa aspekty upominania brata. Ma to czynić stróż postawiony przez Boga nad narodem Izraelskim a sędzią i karzącym jest tylko i wyłącznie Bóg. Jezus w dzisiejszej Ewangelii niejako rozszerzy to zadanie na każdego, kto we wspólnocie Kościoła zostanie dotknięty grzechem swego brata. Mówi bowiem: „Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie...”.  Pozyskiwanie brata ma jednak przybrać formę, dzięki której upominany nie straci ani na chwilę swojej godności a jego grzech nie będzie upubliczniony zbyt wcześnie. Dlatego dokonuje się to najpierw w cztery oczy, następnie w obecności świadków, jeżeli pierwsze podejście nie przyniesie żadnego efektu. Owi świadkowie są nie tyle po to, aby dołożyć więcej argumentów, ale po to, aby brat doświadczył większej mocy miłości i troski o jego zbawienie. Wreszcie, jeśli nadal nasze działanie nie przyniesie owocu nawrócenia mamy donieść Kościołowi. To jest ostateczność, która skutkuje w przypadku trwania brata w grzechu, wydaleniem ze wspólnoty Kościoła. Tak naprawdę to nie Kościół czy wspólnota wydala, ale ten, który uparcie trwa w swoim sposobie życia. Jezus powiada: „A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik”. Dla Żydów to było jednoznaczne. Poganin, celnik, cudzoziemiec nie miał wstępu do synagogi. Jednakże przypomnijmy sobie jaką postawę przyjmował Jezus w czasie głoszenia Ewangelii wobec celników, grzeszników i pogan. I taka ma być postawa Kościoła, który nigdy nie rezygnuje z człowieka, ale otacza go jeszcze większą miłością i tęsknotą, tak jak to miało miejsce w sytuacji ojca syna marnotrawnego. Konkluzją niech zatem będzie zachęta Pana, aby trwać na modlitwie, gdyż „jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”. Ostatecznie to Pan jest sędzią i wydaje wyroki, które zawsze są pełne miłosierdzia, oczekiwania i przebaczenia. Byleby tylko ów pozyskiwany brat chciał i otworzył się na ten dar Jezusa. A może to o mnie chodzi? Nie wahaj się donieść Kościołowi, lecz nie po to, aby brat stał się jak poganin, ale by Kościół modlił się do Pana za niego o dar przejrzenia i powrotu do jedności z Tym, który daje Życie.

Poniżej homilia z dnia dzisiejszego. Zapraszam serdecznie. 😄




ŚRODA - 06.09.2017

JEZUS W MOIM DOMU CZY CIĄGLE JESZCZE W KORYTARZU...
Łk 4, 38-44
Po opuszczeniu synagogi Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała uzdrowiona i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty jesteś Syn Boży!» Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: «Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo po to zostałem posłany». I głosił słowo w synagogach Judei.


W dzisiejszym fragmencie Ewangelii spotykamy Pana Jezusa, który gości w domu Szymona. Wcześniejszy tekst Łukaszowej relacji Ewangelicznej ukazuje nam Jezusa, który po opuszczeniu pustyni, gdzie był kuszony przez szatana, udaje się do miast Galilei i głosi Słowo w synagogach, potem odwiedza rodzinny Nazaret, by wreszcie dotrzeć do Kafarnaum. Tutaj znajdował się dom Szymona. Chrystus Pan jest nieustannie w drodze. Ciągle szuka człowieka, aby go zdobyć dla Królestwa. W synagogach Galilei, gdzie nauczał, był „wysławiany przez wszystkich”, w Nazarecie powątpiewali o Nim i chcieli Go zrzucić z góry, na której zbudowane było to miasto, w Kafarnaum zdumiewali się Jego nauką i chcieli, aby pozostał z nimi. Tyle reakcji, ilu ludzi, tyle postaw, ile spojrzeń na Jezusa a każda jest inna, choć wiele z nich wydaje się być do siebie podobnych. Tymczasem, i widzimy to przeglądając karty Ewangelii, ale też wspominając własne życie, jakie serce, taka odpowiedź, postawa i reakcja na Jezusa i Jego Słowo. Chrystus Pan szuka człowieka, gdyż pragnie Go zaprosić do osobistej więzi, relacji, pragnie znaleźć miejsce w sercu człowieka. Zobaczmy z jaką troską pochyla się nad teściową Szymona, która leżała w gorączce. Mógł przecież w odpowiedzi na prośbę tam obecnych zwyczajnie ogłosić jej wyzdrowienie. On jednak zbliża się do niej i pochyla się nad nią. W dalszej części rozważanego tekstu czytamy, że przynoszono do Niego chorych i cierpiących, a On na każdego kładł ręce i uzdrawiał ich. A przecież mógł zwyczajnie wyciągnąć ręce nad rzeszą tych ludzi i uzdrowić ich. Ale nie Jezus. On szuka człowieka i pragnie mieć z nim kontakt, pragnie go spotkać i zdobyć go dla Królestwa Bożego. Jezusowi zależy na człowieku, którego chce przywrócić do życia, aby istniał; wolny, szczęśliwy i pełniący wolę Ojca. Potwierdzeniem tego było uzdrowienie teściowej Szymona. Dzięki wstawiennictwu innych (Pan pobudza nas do odpowiedzialności za siebie nawzajem w drodze do Królestwa) mogła ona otrzymawszy dar uzdrowienia, wrócić do swoich codziennych zadań. Mogła z wielką troską i miłością służyć innym tym talentem jaki otrzymała od Boga. Wreszcie tłumy ludzi doświadczywszy tak wielu łask i dobra chciały zatrzymać Jezusa w swoim mieście. Dobrze mieć u siebie kogoś takiego. A może założyć szpital i w ten sposób zatrzymać cudotwórcę? Jezus daje wyraźnie do zrozumienia:  „Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo po to zostałem posłany”. Z jakiego powodu mieszkańcy Kafarnaum chcieli, aby Jezus pozostał z nimi? Darmowe leczenie? Znaki jednak i cuda mają być tylko potwierdzeniem nauki Jezusa, wyrazem Jego troski i miłości do człowieka. Dlatego trzeba pójść dalej i zacząć myśleć o duszy i sercu, o przemianie życia, która jest początkiem drogi do Jego Królestwa. Co z tego, że nie będę kulał, ale spędzę wieczność w królestwie Jego przeciwnika? Dlatego Jezus wyrusza w drogę opuszczając Kafarnaum i dalej szuka człowieka a my każdego dnia wyruszamy w drogę, aby nie zmarnować tego co Pan wysłużył dla nas na krzyżu. Prawdopodobnie podczas swojego pobytu w Kafarnaum Jezus mieszkał w domu Szymona. Zapytajmy się siebie dzisiaj, kto albo co mieszka w moim domu; w domu mojej rodziny, mojego małżeństwa, mojej pracy, wypoczynku, relacji z drugim człowiekiem, mojego życiowego powołania. Jezus przebywający w domu człowieka rozkazuje gorączce, która powala na łóżko bezsilności, zwątpienia, rezygnacji czy apatii, aby przestała trapić i odbierać witalność. Jezus, który jest w drodze, aby odnaleźć człowieka, przechodzi obok naszych „domów”. Otwórzmy zatem drzwi, aby mógł wejść. Nie powtarzajmy błędu z Betlejem. Chciejmy, aby pozostał na zawsze – nie dla cudów, ale z czystej miłości.